Negocjacje gazowe dobiegły końca. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Obecny rząd – jak ma to za każdym razem w zwyczaju – otrąbił kolejny sukces. Również zarząd PGNiG, który kilka tygodni temu na specjalnie zorganizowanej konferencji z dziwnym uśmieszkiem na twarzy straszył Polaków energetycznym stanem wyjątkowym, dziś gratuluje sobie biegłości negocjacyjnej.
[srodtytul]Ile nam ujawniono[/srodtytul]
Co właściwie uznano za sukces? Możliwość zakupu ponownie od Gazpromu dodatkowych 2 mld m sześc. gazu do 2022 r. oraz wydłużenie kontraktu na przesył gazu do Niemiec gazociągiem jamalskim do 2019 r. Gazociągiem będzie zarządzać państwowy operator techniczny Gaz-System, ale taryfy zgłaszać będzie współkontrolowany przez Rosjan właściciel rurociągu – EuroPol Gaz, który może osiągać zysk w wysokości tylko 20 mln dol. PGNiG uzyskał możliwość reeksportu zakupionego u Rosjan gazu, a także rozłożony na pięć lat rabat na zakup gazu w wysokości 250 mln dol. Czy w umowach jest coś więcej? Szczerze mówiąc, wiemy tyle, ile nam ujawniono.
Wydaje się, że zadowolenie polskich negocjatorów rodzi się z przekonania, że zakończyły się one lepszym wynikiem niż poprzednie w 2006 r. Wówczas Rosjanie, bezwzględnie wykorzystując polskie uzależnienie, narzucali nam dziwnych pośredników i wyższe ceny, a prezydent Putin prężył imperialne muskuły i groził wystraszonej Europie przerwami w dostawach. Ale dziś w Europie to gaz poszukuje kupców, a nie kupcy gazu.
Aby dobrze ocenić wynik zakończonych właśnie negocjacji, należy spojrzeć na sprawę z szerszej perspektywy. Po pierwsze, musimy sobie zdawać sprawę, że udział gazu w bilansie energetycznym Polski stanowi jedynie 12,3 proc., z czego 8 proc. to import. Polska jest dziesiątym konsumentem gazu w Europie i plasuje się obok takiego małego kraju jak Węgry, zużywając wielokrotnie mniej błękitnego paliwa niż Wielka Brytania, Niemcy czy Włochy.