Program gospodarczy w kampanii wyborczej - Jabłoński

To, co łączy programy gospodarcze dwóch największych partii, to ich formalny brak. Ale ze słów partyjnych ekspertów można wywnioskować, że Platforma i PiS mają dość spokojne i zachowawcze pomysły – ocenia publicysta "Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 24.08.2011 20:19 Publikacja: 24.08.2011 19:32

Program gospodarczy w kampanii wyborczej - Jabłoński

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Z punktu widzenia gospodarki tegoroczna kampania wyborcza nie jest na razie specjalnie destrukcyjna. Pojawiły się już wprawdzie pojedyncze szkodliwe pomysły, ale zwykle najgorszy będzie wyścig na obietnice, na które nie ma pieniędzy. Wiele z tych deklaracji i tak nie zostanie potem zrealizowanych, ale na pewno rozbudzą apetyty społeczne.

Generalnie rzecz ujmując, stosunek głównych partii (parlamentarnych) do gospodarki jest dość lekceważący. Na półtora miesiąca przed wyborami swój program ekonomiczny oficjalnie przedstawiły PSL, SLD i nieliczący się w rankingach PJN. Pytani o tę kwestię specjaliści Platformy i PiS mówią zazwyczaj enigmatycznie o dawno przygotowanych programach, które w obecnych, trudnych warunkach rynkowych nie mają szans na szybką realizację.

Jeśli jednak nie zna się wypowiedzi ekspertów, to można odnieść wrażenie, że poglądy gospodarcze niektórych partii są skrajne i niechybnie prowadzą do krachu. To zresztą zrozumiałe, bo politycy, mówiąc o programach, wybijają jego najbardziej wyraziste elementy. W efekcie gdyby próbować wyobrazić sobie program PiS tylko na podstawie ostatnich wystąpień prezesa Jarosława Kaczyńskiego, to mogłoby się wydawać, że jego clou jest obrona polskiej gospodarki przed zdominowaniem jej przez obcy kapitał.

Podobnie PSL. W jego programie o gospodarce zapisane są niemal wyłącznie hasła typu: więcej, lepiej i bezpieczniej (plus głęboka nieufność wobec obecnego systemu emerytalnego). O tym, że partia ma konkretne propozycje, można się dowiedzieć dopiero po rozmowie z ekspertem.

Tylko dla rolników

Tymczasem pocieszające jest to, że im wyższe notowania partii, tym jej program gospodarczy jest bardziej zrównoważony.

Tak więc wśród ugrupowań mających szanse wejść do Sejmu najmniej realistyczny program prezentuje PSL. Zaliczam do niego ostatnie absurdalne pomysły minister Jolanty Fedak dotyczące likwidacji funduszy emerytalnych i wrzucenie pozyskanych w ten sposób miliardów w budowę infrastruktury (czyli natychmiastowe wydanie). Zakładając nawet, że prawo dopuści do zabrania ludziom oszczędności, to natychmiastowe wydanie pieniędzy gromadzonych przez kilkanaście lat byłoby gigantycznym marnotrawstwem, na które nie zdobyli się nawet Węgrzy. Środki pozyskane dzięki likwidacji funduszy emerytalnych przeznaczyli oni na spłatę długów państwa, zmniejszenie deficytu oraz podatków (to ostatnie nie do końca się udało).

Ponadto PSL (tak jak SLD i PiS zresztą) proponuje, by zamienić zasadę waloryzacji emerytur na kwotową, tzn. wszyscy dostawaliby po równo – w perspektywie wielu lat doprowadziłoby to do znacznego zniwelowania różnic w tych świadczeniach.

Oba pomysły z pewnością spodobają się rolnikom, którzy otrzymują najniższe emerytury i nie gromadzą pieniędzy w funduszach emerytalnych. Dla pozostałej części społeczeństwa PSL nie ma wiele do zaoferowania (przynajmniej w porównaniu z obietnicami innych partii). A więc: niższy VAT, właściwie koniec prywatyzacji (tylko firmy w kłopotach), likwidacja podatku Belki i do tego najbardziej mgliste deklaracje w sprawie obniżania deficytu budżetowego.

Na poziomie komunizmu

Najbardziej konkretny program ma SLD, ale jego wartość jest wątpliwa, zwłaszcza jeżeli próbować go sobie wyobrazić na podstawie wystąpień Grzegorza Napieralskiego. W weekend szef Sojuszu obiecał załatanie dziury budżetowej, wyższą płacę minimalną, pensje i emerytury na poziomie europejskim.

To zresztą charakterystyczne dla wszystkich partii, że obiecują liczne i kosztowne prezenty, choć już o źródłach tych wydatków milczą. W przypadku SLD, gdyby chcieć faktycznie zrealizować te obietnice, mielibyśmy do czynienia z ekonomią na poziomie komunizmu.

Na szczęście fachowcy tej partii podają szczegóły, a te pokazują, że SLD stara się znaleźć dodatkowe, realne pieniądze na realizację swoich celów. Pewne jest jednak, że i tak nie są one w stanie pokryć kosztów choćby podwyżki emerytur. A partia ma jeszcze inne ekstrawaganckie pomysły (największa obniżka VAT), a przy tym  – przypomnę – chce zlikwidować deficyt budżetowy.

W jednym trzeba pochwalić SLD. Jako jedyne ugrupowanie przyznaje się, że planuje wzrost podatków osobistych. Na szczęście tylko dla tych nielicznych – tych, co zarabiają ponad 200 tys. zł rocznie (pewnie około procentu zarabiających). Do tego dodatkowy podatek dla banków i wyższa składka rentowa (płacona po połowie przez firmy i pracowników). Mówienie o tym w czasie kampanii to jest jakaś odwaga.

Lewica chce też zdyscyplinować płatników składek ubezpieczeniowych. Chodzi o to, by wszyscy je płacili. To chwalebne poszanowanie prawa miałoby duże znaczenie dla budżetu, gdyby rzeczywiście oznaczało zdecydowane uderzenie w szarą strefę (wytwarzającą kilkanaście procent PKB), ale ten punkt programu jest raczej przedstawiany jako dyscyplinowanie płatników tego parapodatku, a nie walka z tysiącami małych firm działających w szarej strefie.

Podatkowa  powściągliwość liderów

To, co łączy programy gospodarcze dwóch największych partii, to ich formalny brak. PiS ma go ponoć przedstawić za parę dni, a Platforma (jeśli oczywiście wierzyć słowom marszałka Grzegorza Schetyny w "Newsweeku") niedługo po wyborach. Do tego czasu trzeba opierać się na wypowiedziach partyjnych ekspertów. Z ich słów wynika zaś to, że Platforma i PiS mają najbardziej spokojne i zachowawcze programy.

Obie praktycznie nie planują żadnych obniżek podatków. Satysfakcjonuje je obecny poziom VAT czy PIT (choć PiS planuje specjalne ustawy o VAT i podatku dochodowym). Po stronie wydatkowej obie partie też nie planują rewolucji. PO chce utrzymać obietnice podwyżek dla nauczycieli, a Prawo i Sprawiedliwość chce dać więcej urzędnikom (ale kosztem zmniejszenia ich liczby). Planuje też, że podwyżki emerytur będą kwotowe, co choć jest populistycznym podejściem, to dla finansów publicznych – neutralnym. Podobny efekt (przynajmniej początkowo) ma dać likwidacja Narodowego Funduszu Zdrowia i przejęcie jego funkcji przez budżet.

Obie partie planują stopniowe cięcie deficytu budżetowego. Szczególnie zaskakująca jest zgodność obu partii w kwestii prywatyzacji, która powinna być kontynuowana, jednak bez uwzględnienia spółek o charakterze strategicznym dla państwa.

To, co różni obie partie, to wspomniane wcześniej silne podkreślanie przez PiS konieczności ochrony narodowego charakteru gospodarki i – niestety – pod tym kątem ten program jest oceniany. Natomiast Platforma w każdym swoim wystąpieniu podkreśla swoje szczególne zainteresowanie gospodarką, a wręcz to, że w porównaniu z opozycją największych speców od ekonomii ma właśnie ona. Najlepiej było to widać w piątek, gdy w Sejmie premier Tusk i minister finansów Jacek Rostowski zarzucali opozycji wręcz indolencję w tej dziedzinie.

Bez szans na zwycięstwo

Najbardziej liberalny i najbardziej dojrzały program ma PJN. Przypomina plany, z którymi przed czterema laty do wyborów szła Platforma Obywatelska.

Najważniejszą jego cechą jest powrót do idei podatku liniowego od dochodów osobistych. Trudno oszacować, czy w warunkach kryzysu plan obniżki VAT o 1 pkt procentowy ma uzasadnienie. Szkoda, że prawdopodobieństwo choćby prezentacji tych planów w Sejmie jest tak bardzo niewielkie.

Wielkie znaki zapytania

Jest kilka punktów, które łączą zamierzenia gospodarcze największych partii. Przede wszystkim nikt nie chce ruszać KRUS (Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego), instytucji, na którą państwo wydaje co roku kilkanaście miliardów złotych. Miliardy te trafiają do ludzi bez względu na ich prawdziwą kondycję finansową.

Wszyscy – poza PJN i PO – zabiegają o emerytów, ale chcą im podnieść emerytury nie kosztem budżetu, lecz zmniejszając świadczenia innych. Nikt też nie zastanawia się nad działaniami, które byłyby niezbędne, gdyby dzisiejsze załamanie na giełdach przekształciło się w recesję albo spowolnienie gospodarcze.

W sumie pod względem merytorycznym, z punktu widzenia tradycyjnej ekonomii, sens mają programy PO, PJN i PiS. Pod względem wizerunku najlepiej wypada jednak Platforma. PiS zaś robi wszystko, by być zapamiętany nie jako twórca sensownego programu, ale bojownik w walce z jakimiś nieokreślonymi siłami zagrażającymi naszemu dobrobytowi.

Opinie polityczno - społeczne
Hity i kity kampanii. Długa i o niczym, ale obfitująca w debaty
felietony
Estera Flieger: Akcja Demokracja na opak
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Szymon Hołownia w debacie TVP przeczył sam sobie
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Debaty, czyli nie chcą, ale muszą
Opinie polityczno - społeczne
Pytania, na które Karol Nawrocki powinien odpowiedzieć podczas debaty prezydenckiej