JOW w wyborach parlamentarnych 2011 - Winczorek

Mimo przyjęcia jednomandatowych okręgów wyborczych parlamentarzyści pozostaną żołnierzami, w różnej randze, swoich armii politycznych – twierdzi konstytucjonalista

Publikacja: 04.09.2011 21:52

Profesor Piotr Winczorek

Profesor Piotr Winczorek

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Nadchodzące wybory do Senatu RP przeprowadzone zostaną według odmiennych od dotychczasowych zasad. Będą to wybory większościowe, dokonywane w okręgach jednomandatowych (JOW), podczas gdy poprzednio wybory te odbywano w okręgach, z których powoływano od dwóch do czterech senatorów.

Co bardzo ważne, w wyborach senackich chodzi o większość zwykłą. W przypadku okręgów jednomandatowych senatorem staje się kandydat, który uzyskał więcej głosów niż jakikolwiek z jego konkurentów. Gdy będzie ich w danym okręgu wielu, a oddane na nich głosy ulegną rozproszeniu, może się zdarzyć, że mandat uzyska osoba, za którą opowiedziało np. tylko 30 proc. głosujących. Oznacza to, że o powołaniu na fotel senatora decydować będzie mniejszość osób biorących udział w głosowaniu, większość zaś w tym okręgu pozbawiona zostanie w Senacie swojego reprezentanta. Sytuacja ta może ulec zaostrzeniu przy niskiej frekwencji wyborczej. Wówczas o obsadzie mandatu senatorskiego przesądzić może nawet 10 – 15 proc. obywateli uprawnionych do głosowania. Może mieć to wpływ na polityczną wiarygodność i prawomocność izby wyższej naszego parlamentu, choć od strony konstytucyjnej i ustawowej prawomocności tej nie da się podważyć. Po przyjęciu kodeksu wyborczego zwracał na to krytyczną uwagę senator Zbigniew Romaszewski. Czy hipotezy te i obawy znajdą potwierdzenie, dowiemy się w dniu wyborów.

Walory kandydata

Jakie skutki dla kształtu i funkcjonowania polskiego systemu partyjnego będzie miało zastosowanie tych nowych zasad? Tu również można jedynie snuć przypuszczenia.

Łukasz Warzecha w artykule "Nie tylko geniusz lidera", opublikowanym w "Rzeczpospolitej", dostrzega poważne zalety tego rozwiązania, choć odnosi swe uwagi do postulowanych JOW w wyborach sejmowych. Krytykując wybory przeprowadzane na zasadach proporcjonalności, pisze: "Ten system jest mechanizmem nie tyle partyjnym, ile partyjniackim. Daje liderom ugrupowań niemal nieograniczoną władzę nad członkami partii, bo pozwala konstruować listy wedle własnego uznania. Ludzie i tak nie głosują na osobę, ale w przeważającej części na partie". Dalej zaś: "Jednomandatowe okręgi wyborcze zbliżyłyby posłów do obywateli oraz nałożyłyby na nich większą odpowiedzialność. Dałyby zarazem możliwość budowania niezależnych karier politycznych w oparciu o szacunek własnych wyborców". Można chyba założyć, że podobne oczekiwania Łukasz Warzecha będzie miał wobec wyborów senackich opartych na nowych zasadach.

Nie sądzę jednak, aby oczekiwania te były w pełni racjonalne. Gdyby partii politycznych nie wynaleziono, to mandat parlamentarny byłby w pełni wolny, a jego uzyskanie zależałoby jedynie od walorów (nie tylko zresztą osobistych; pieniądze, na przykład, też się liczą) kandydata. Partie jednak istnieją i choć ich charakter zmienia się z biegiem lat, to niewiele wskazuje na to, by szykowały się do opuszczenia sceny politycznej w najbliższym czasie.

Dominacja partii

Problem wpływu systemu wyborczego na kształt systemu partyjnego i, szerzej, funkcjonowanie całej politycznej struktury społeczeństwa był od dawna przedmiotem zainteresowania politologów i konstytucjonalistów. Już w latach 50. ubiegłego wieku znakomity francuski znawca problemu Maurice Duverger postawił tezę, iż proporcjonalność jest czynnikiem uczestniczącym w sposób istotny w tworzeniu systemów wielopartyjnych, wybory większościowe przeprowadzone w jednej turze (większość względna) w tworzeniu systemów dwupartyjnych, a większościowe w dwu turach (większość bezwzględna) – systemów partii zblokowanych.

Zasadę tę można, jak się zdaje, również odwrócić: to rodzaj systemu partyjnego wpływa na przyjęty w danym kraju typ systemu wyborczego. W żadnym jednak przypadku praktyka wyborów większościowych nie doprowadziła do eliminacji stronnictw politycznych z życia parlamentarnego ani w sposób radykalny nie wykluczyła uzależnienia posłów od ich partyjnych bossów. Mandat parlamentarny, konstytucyjnie rzecz biorąc wolny, stał się w rzeczywistości mandatem partyjnym.

Dominacja partii na rynku politycznym była i nadal pozostaje czymś wyrazistym zarówno w Wielkiej Brytanii i USA, gdzie od pokoleń funkcjonują jednomandatowe okręgi wyborcze wraz z zasadą większości względnej, jak i we Francji, gdzie w początkach V Republiki wprowadzono JOW wraz z głosowaniem w dwóch turach, choć wybory większościowe znane były tam od dawna. W latach 1945 – 1946 i 1985 – 1986 wybory były proporcjonalne w całym kraju, a w 1951 – 1958 w rejonie paryskim.

Współczesny politolog niemiecki Dieter Nohlen w pracy "Prawo wyborcze i system partyjny. O teorii systemów wyborczych" (wydanie polskie z 2004 r.) nieco osłabia tezę Maurice'a Duvergera, pisząc: "Empirycznie da się udowodnić, że systemy wyborcze większościowe nie zawsze potęgują konsolidację systemu partyjnego i łatwą alternację rządów. Dużo zależy także od konkretnych społecznych i politycznych warunków, w których dany system wyborczy funkcjonuje. Proporcjonalny system wyborczy może nawet w określonych stosunkach socjopolitycznych lepiej wypełniać oczekiwania niż system większościowy".

Ta ostatnia uwaga może być odniesiona też do Polski z jej obecnym systemem wyborczym i względnym ustabilizowaniem struktury partyjnej, nad którym, jako szkodliwym dla państwa, tak ostatnio się ubolewa. Następnie Nohlen dokonuje wnikliwej analizy systemów wyborczych i partyjnych w kilku krajach (Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Hiszpania, Irlandia, Rosja, Węgry). Jeśli chodzi o Wielką Brytanię, podkreśla, że "istnieje [tu] szeroko rozpowszechnione niezadowolenie z systemu wyborczego. Jeden na czterech wyborców nie głosuje na partie faworyzowane przez system wyborczy". Stąd nadzieje pokładane w jego zmianie i propozycje wprowadzenia proporcjonalności w wyborach do Izby Gmin. Dieter Nohlen twierdzi więc, że zarówno JOW, jak i system proporcjonalny mają, gdy się na nie patrzy z teoretycznego punktu widzenia, swoje zalety i wady, ale to, jaki system ostatecznie bywa przyjmowany, nie zależy tylko od racji teoretycznych.

Jaka przyszłość?

Moja prognoza co do polskich wyborów senackich przeprowadzanych według obecnych reguł jest następująca: jest prawdopodobne, że te, które nas czekają w 2011 r., zakończą się, pod wpływem efektu nowości, umiarkowanym sukcesem kandydatów niezwiązanych z którąś z najbardziej dziś wpływowych partii politycznych.

Jednakże już następne mogą przynieść odzyskanie terenu senackiego przez stronnictwa polityczne i ich przedstawicieli, a to dlatego, że pomoc organizacyjna, propagandowa i finansowa partii może się okazać warunkiem niezbędnym skutecznie przeprowadzanej kampanii wyborczej. Jeśli radykalnie nie zmieni się położenie ustrojowe Senatu, np. przez uznanie go za izbę reprezentującą samorządy terytorialne (być może i inne), powoływaną przez nie w wyborach pośrednich, to nadzieje na uwolnienie kandydatów na senatorów i samych senatorów spod kurateli liderów partyjnych raczej się nie ziszczą. Ale i to jest mało prawdopodobne, a wiązać się może z popadnięciem senatorów w nową zależność – od lokalnych baronów samorządowych.

Tak jak w innych krajach, w których przyjęto JOW, parlamentarzyści pozostaną żołnierzami, w różnej randze, swoich armii politycznych. Ale niewykluczony jest też w dalszej przyszłości zanik partii politycznych w ich obecnej postaci. Sprzyjać temu może rozpowszechnienie się i umocnienie sieci poziomych, bezpośrednich relacji między obywatelami nawiązywanych m.in. przy użyciu elektronicznych środków komunikacji. A wówczas partie polityczne na niewiele się już przydadzą. Wówczas, kto wie, czy żywione przez zwolenników jednomandatowych okręgów wyborczych nadzieje na odpartyjnienie reprezentacji narodu w ciałach przedstawicielskich nie okażą się bardziej realne niż obecnie.

Autor jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, znawcą tematyki konstytucyjnej, stałym współpracownikiem "Rzeczpospolitej"

Pisał w opiniach

Łukasz Warzecha

Nie tylko geniusz lidera

Dziś przed każdymi wyborami jesteśmy świadkami rozkosznego żonglowania miejscami na listach przez przywódców wszystkich partii. Jednomandatowe okręgi wyborcze położyłyby temu kres.

Nadchodzące wybory do Senatu RP przeprowadzone zostaną według odmiennych od dotychczasowych zasad. Będą to wybory większościowe, dokonywane w okręgach jednomandatowych (JOW), podczas gdy poprzednio wybory te odbywano w okręgach, z których powoływano od dwóch do czterech senatorów.

Co bardzo ważne, w wyborach senackich chodzi o większość zwykłą. W przypadku okręgów jednomandatowych senatorem staje się kandydat, który uzyskał więcej głosów niż jakikolwiek z jego konkurentów. Gdy będzie ich w danym okręgu wielu, a oddane na nich głosy ulegną rozproszeniu, może się zdarzyć, że mandat uzyska osoba, za którą opowiedziało np. tylko 30 proc. głosujących. Oznacza to, że o powołaniu na fotel senatora decydować będzie mniejszość osób biorących udział w głosowaniu, większość zaś w tym okręgu pozbawiona zostanie w Senacie swojego reprezentanta. Sytuacja ta może ulec zaostrzeniu przy niskiej frekwencji wyborczej. Wówczas o obsadzie mandatu senatorskiego przesądzić może nawet 10 – 15 proc. obywateli uprawnionych do głosowania. Może mieć to wpływ na polityczną wiarygodność i prawomocność izby wyższej naszego parlamentu, choć od strony konstytucyjnej i ustawowej prawomocności tej nie da się podważyć. Po przyjęciu kodeksu wyborczego zwracał na to krytyczną uwagę senator Zbigniew Romaszewski. Czy hipotezy te i obawy znajdą potwierdzenie, dowiemy się w dniu wyborów.

Pozostało 82% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?