Chaos z receptami i lekami refundowanymi - Ziemkiewicz

Od kilkunastu dni podziwiać możemy, jak bohatersko walczy władza z plagą refundacji leków, surowym palcem wskazując winowajców nieszczęścia: koncerny farmaceutyczne, „zachowujących się niegodnie" lekarzy i „nieludzkich" farmaceutów – pisze publicysta

Publikacja: 03.01.2012 18:46

Rafał Ziemkiewicz

Rafał Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Tom Tomasz Jodłowski

Jedną z fundamentalnych cech PRL – i w ogóle "realnego socjalizmu" – była stała mobilizacja, niezbędna do osiągnięcia tego, co w krajach normalnych dzieje się samo z siebie, niezauważalnie i rutynowo.

Czujność i aktywność

Na Zachodzie, jak zimą przychodziły chłody, kaloryfery zaczynały grzać sposobem zupełnie czarodziejskim, niepostrzeżenie. Tu rozpoczynała się "kampania ciepłownicza", nadzwyczajne wzmożenie wymagające szczególnej aktywności, czujności i tak dalej.

Latem w kraju normalnym, gdy w określonym czasie plony dojrzewały, ktoś je bez wielkiego rozgłosu kosił, młócił, pakował, rozsyłał do młynów czy innych zakładów przetwórczych, zarabiając na tym, a przeciętny obywatel nic o tym nie wiedział, po prostu kupując w sklepie, czego potrzebował.

W PRL ogłaszano "kampanię żniwną" albo "cukrowniczą", mobilizowano wszystkie siły do sprzątnięcia plonów przed nadchodzącą jesienią, rzucano dodatkowe środki na "front robót", apelowano, składano zobowiązania, rodzono w nadzwyczajnych mękach dodatkowy sznurek do snopowiązałek. A telewizja, niewiele mniej niezależna i równie krytyczna wobec władzy niż dziś, relacjonowała te kampanie, umiejętnie budując napięcie i dramaturgię aż do finalnego triumfu – udało się! Dzięki niezwykłej mobilizacji, ofiarności i mądrości Partii ogrzano większość potrzebujących i zebrano rekordową liczbę q z ha!

Tę właśnie charakterystyczną cechę "realnego socjalizmu" wyszydzał Kisiel w znanym powiedzeniu, że socjalizm to ustrój, który stale bohatersko przezwycięża trudności w kapitalizmie niewystępujące.

Skoro więc coraz częściej występują one w III RP, to chyba logiczny i oczywisty wniosek, że uparte wmawianie sobie, iż mamy dziś ustrój od PRL odmienny, kapitalistyczny, i że obecna władza stanowi jakąś "europejską normalność", jest zwykłą brednią.

Refundacyjny kot

W normalnych krajach (uznajmy za takie, mimo wszystkich aberracji politpoprawności, państwa zachodnioeuropejskie) zmiana rozkładu jazdy pociągów jest rzeczą absolutnie rutynową i nikogo, poza garstką pracowników kolei, nieabsorbującą. U nas stała się ona rok temu narodową katastrofą. Oczywiście, władza poradziła sobie z tą klęską, a media odnotowały sukces, nie pytając zbyt natrętnie, dlaczego w ogóle trzeba go było odnosić.

W tym roku sukces był jeszcze większy. Nowy minister infrastruktury (który na dzień dobry "zresetował" wszystkie obietnice poprzednika, de facto przyznając, że przez cztery lata Partia ustami jednego ze swych filarów zwyczajnie kłamała – taki sposób milczącego przechodzenia przez władzę do porządku dziennego nad swymi obietnicami też był bardzo charakterystyczny dla PRL) osobiście nadzorował to niezwykłe przedsięwzięcie, został nawet pokazany w telewizji, jak z termosem kawy wizytuje bladym świtem perony, "własnoręcznie dopatrując", niczym pewien dyrektor z filmu Barei.

Fakt, że dzięki temu udało się uniknąć drastycznych scen na dworcach, zupełnie przykrył ten drobiazg, iż nowy rozkład okazał się na tyle do bani, iż jego zmiana w bardzo dużej części okazała się konieczna już w najbliższych tygodniach. Te poprawki mają już być wprowadzone bez rozgłosu, tak jak poprawki umożliwiające faktycznie oddanie do użytku oficjalnie otwartego z pompą i przemowami znacznie wcześniej Stadionu Narodowego (kolejne podobieństwo do PRL); ciekawe, czy się to uda.

Tymczasem, niestety, żywioły zaatakowały gdzie indziej – niewystarczająca okazała się mobilizacja Ministerstwa Zdrowia podczas wprowadzania nowej listy refundacyjnej. Od kilkunastu dni podziwiać możemy, jak bohatersko walczy władza z tą plagą, surowym palcem wskazując winowajców nieszczęścia: koncerny farmaceutyczne, "zachowujących się niegodnie" lekarzy, a wreszcie "nieludzkich" (czyli niechcących zakładać własnych pieniędzy za refundacyjnego kota w worku) farmaceutów. Oczywiście, wiadomo, że walka ta musi się zakończyć sukcesem, przynajmniej w przekazie medialnym, ale na razie droga do tego nieuniknionego sukcesu wydaje się niezwykle mozolna.

Kryzysowa kurtka premiera

Najważniejsze w całej sprawie jest to, że w swej dwudziestodwuletniej historii III RP przez długi czas potrafiła sprostać takim wyzwaniom, jak sezonowa zmiana rozkładu jazdy kolei czy coroczna zmiana listy leków refundowanych bez wielkiej mobilizacji, kampanii i zaprzątania tygodniami uwagi obywateli.

Potrafiła też na przykład zmienić system edukacyjny, wprowadzając (inna sprawa, że nie była to reforma rozumna) gimnazja, co technicznie wydaje się operacją porównywalną z posłaniem do szkół sześciolatków. Która to wielka reforma Partii skończyła się po latach zmagań i narobienia w polskiej oświacie bardaku, jakiego nie zaznała ona od czasu osławionej "dziesięciolatki", odłożeniem na dwa lata (czytaj – Świętej Nigdy), które oczywiście okazało się największym sukcesem całego przedsięwzięcia.

Widać z tego, że państwo, w którym żyjemy, ulega pod rządami Partii postępującemu rozkładowi i zadania, z którymi bezpośrednio po ustrojowej zmianie jako tako sobie radziło, stają się coraz bardziej niewykonalne. Stan nadzwyczajny – symbolizowany przez "kryzysową kurtkę" premiera, jego szczególnym skupieniem uwagi na odnośnym resorcie i demonstracyjnym wygrażaniem palcem "szkodnikom" – staje się stanem normalnym. Bez "kryzysowej kurtki" ani rusz.

A przecież spektakularne klapy, jak ta z lekami, to tylko wyraziste oznaki procesu, który przeciętny petent, zwłaszcza przedsiębiorca, odczuwa na co dzień. Procesu kretynienia aparatu państwowego i samorządowego, czyli coraz bardziej się mnożącej i coraz bardziej niekompetentnej kasty czynowniczej.

Proces ten jest oczywistym skutkiem porzucenia przez Partię i samego Tuska niegdysiejszych zapędów do budowy "IV RP" i kapitulacji przed układami i układzikami, z ich podstawowym tropizmem mnożenia stołków i utykania na nich kolesiów. Ta sama właśnie choroba, która zabiła PRL, stoczyła również i PRL-bis, jakim z politycznego wyboru stał się byt państwowy, w założeniu mający być jej zaprzeczeniem. Chciałoby się sparafrazować bohatera starej komedii: "i na-to-śmy przez dwadzieścia lat prowadzili reformy"!

Państwo, które  rządzi Europą

Licznie rozmnożona populacja chwalców władzy i specjalistów od perswadowania, że wszystko lepsze niż powrót IV Rzeczpospolitej, nie będąc w stanie sklecić jakiegokolwiek merytorycznego uzasadnienia dla obecnych rządów, ukochała sobie frazę "europejska normalność". Owa "europejska normalność" stała się jedyną perspektywą obecnych cwaniackich rządów, ersatzem ideologii III RP, jedynym powodem, dla którego Polacy tolerować mają "dojenie" ich przez coraz liczniejszą nową nomenklaturę.

To wywijanie "europejską normalnością" jest oszustwem. Być może w wielu wypadkach rozpaczliwym samooszustwem – skutkiem "chciejstwa" ludzi, którzy chcą jakoś obronić swe emocjonalne, często wręcz histeryczne, zaangażowanie się po stronie "wrogów IV RP".

"Europejska normalność"? Na warszawskim Dworcu Centralnym na 30 dni przed feriami zimowymi w szkołach ustawiła się o pierwszej w nocy długa kolejka po bilety na dzień, w którym, co nietrudno przewidzieć, więcej niż zwykle osób będzie chciało dojechać do Zakopanego i innych wczasowych miejscowości. Kto przyszedł parę godzin później, już o biletach do Zakopanego (do którego, tak jak każdego innego dnia, jadą tylko dwa ekspresy, tej samej co w inne dni długości) mógł tylko pomarzyć. Proszę mi pokazać coś podobnego w jakimś "normalnym europejskim" kraju, to porozmawiamy o tym dziwacznym konstrukcie "nowoczesnego europejskiego państwa", które jakoby urządzają nam władające państwem i dyskursem publicznym elity.

Proszę mi pokazać "normalne, europejskie państwo", w którym rutynowa zmiana listy leków refundowanych zmienia się w kataklizm, a minister od kolei gania z termosem po dworcach, "własnoręcznie dopatrując" wprowadzenia nowego rozkładu jazdy.

To nie jest, proszę państwa, żadna normalność ani tym bardziej Europa. To jest znowu wielki, słomiany Miś. Wiecie, co my robimy tym Misiem? My się nim robimy dwudziestą największą gospodarką świata. Zieloną wyspą sukcesu. I w ogóle, państwem, które rządzi całą Europą, ku jej podziwowi – tylko że czegoś, niestety, nie umie sobie poradzić z najprostszymi duperelami, których inni nawet nie zauważają. Taki to Miś, na miarę naszej "europejskiej normalności".

Autor jest publicystą tygodnika "Uważam Rze"

Jedną z fundamentalnych cech PRL – i w ogóle "realnego socjalizmu" – była stała mobilizacja, niezbędna do osiągnięcia tego, co w krajach normalnych dzieje się samo z siebie, niezauważalnie i rutynowo.

Czujność i aktywność

Pozostało 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?