IV RP i drugi obieg - polemika Piotra Skwiecińskiego

To, że część środowisk IV RP była przez lata z uporem i celowo zaganiana do "drugoobiegowego" narożnika przez establishment III RP, nie zmienia niestety faktu, że w końcu tam się znalazła, a wtedy zaczęła myśleć i działać według mechanizmów sekty – pisze publicysta "Rzeczpospolitej"

Publikacja: 11.01.2012 18:48

Piotr Skwieciński

Piotr Skwieciński

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

Na kanwie polemik związanych z najnowszym filmem Joanny Lichockiej Łukasz Warzecha, polemizując z frazeologią "obozu smoleńskiego", porównał ów spór do sporu białych z czerwonymi przed powstaniem styczniowym. Dostał za swoje.

Druga strona częściowo tę metaforę ze wzgardą odrzuciła, uznając ją za uzurpację (bo gdzież smoleńskim zdrajcom do białych, którym przecież też o niepodległość chodziło...), a częściowo – ucieszyła się nią. Bo nic tak nie cieszy "wolnego Polaka", jak możliwość przebrania się w historyczny kostium, nałożenia konfederatki, rozłożenia się obozem w najbliższym borze i zaintonowania "O, Panie, skrusz ten miecz co siecze kraj"...

Mechanizmy dyscyplinujące

Poszło jeszcze ostrzej. Warzecha został przez poetę Wojciecha Wencla porównany do opisanego przez Stefana Żeromskiego chłopa, który rabuje poległego powstańca, a Piotr Lisiewicz, publicysta "Gazety Polskiej", użył wobec Łukasza wdzięcznej metafory zawierającej słowo "folksdojcz". Wencel z Lisiewiczem napisali w ten sposób o dziennikarzu, który jako pierwszy spoza środowiska "Gazety Polskiej" po 10 kwietnia publicznie formułował przypuszczenia o zamachu (których, dodajmy, ja nie podzielam, ale Wencel z Lisiewiczem – i owszem). O dziennikarzu, który w ciągu ostatnich lat niejednokrotnie wykazał się niepokornością wobec obecnej władzy i, eufemistycznie rzecz ujmując, nie jest przez nią lubiany, choć zarazem nie utożsamia się też z PiS-owską czy smoleńską opozycją.

I to jest klucz do nieprzyjemnej przygody publicysty. Szybko na własnej skórze doświadczył prawdziwości tego, co sam napisał kilka tygodni temu w "Rzeczpospolitej": "Osoby, które należą do elit obu obozów, a jednocześnie nie chcą się w nich zamykać... ryzykują wiele. Jeśli pochodzą z obozu "wolnych Polaków", bardzo łatwo mogą zasłużyć na miano zdrajców. Jeśli z obozu lemingów – rychło mogą otrzymać łatkę pisowców, a może nawet faszystów. Odrzucani przez jednych, przyjmowani podejrzliwie przez drugich, mogą się znaleźć na ziemi niczyjej, ostrzeliwani z obu stron. Dlatego bezpieczniej jest siedzieć za taborami swojego obozu i nawet nie próbować wychylać stamtąd nosa".

Prawdziwości tezy Warzechy dowodzą też przygody różnych postaci z przeciwnego (tj. bliższego rządowi) obozu, które w pewnym momencie próbowały publicznie dać wyraz tezie, że fakt, iż "czyha PiS", nie jest wystarczającym powodem, by twierdzić, że Donald Tusk jest najlepszym premierem pod słońcem, a może wręcz że to czyhanie nie jest aż tak strasznym zagrożeniem. Z reguły po paru dniach postaci takie rejterowały i wykonywały gesty mające przekonać establishment, że wcale się nie zmieniły i dalej podzielają sympatie i antypatie obowiązujące w świecie celebrytów. I wyraźnie było widać, że mechanizm dyscyplinujący działa po tamtej stronie bardzo, bardzo sprawnie.

Ofiara  "smoleńszczyków"

Język Wencla i Lisiewicza nie dziwi. Mentalność sekciarska i charakterystyczne dla tego rodzaju grup mechanizmy wykluczania były bowiem już opisywane wielokrotnie. To, że część środowisk IV RP była przez lata z uporem i celowo zaganiana do "drugoobiegowego" narożnika przez establishment III RP, nie zmienia niestety faktu, że w końcu tam się znalazła, a wtedy zaczęła myśleć i działać według opisanych wielokrotnie przez socjologów mechanizmów sekty.

Trzeba zarazem stwierdzić, że polemizując ze "smoleńszczykami", Warzecha wpada w pewną intelektualną pułapkę wynikającą zapewne z tego, że chce mówić językiem bliskim tym, z którymi się spiera. "Spór o... postawę ludzi z "drugiego obiegu" to odżywający od pokoleń polski spór pomiędzy czerwonymi a białymi (chodzi tu o obozy z czasów powstania styczniowego – P. S.), pomiędzy konserwatystami a rewolucjonistami, pomiędzy romantykami a realistami" – pisze. I konkluduje: "Nigdy nie ukrywałem, nie ukrywam i otwarcie deklaruję, że w tym sporze opowiadam się zdecydowanie po stronie białych, konserwatystów, realistów".

Ziemkiewicz konstruuje wizje Polski, którą od oświecenia dzieli konflikt pomiędzy obozem zaprzańczej elity a obozem patriotów i romantycznych sarmatów

Dziwi mnie, że nikt z obozu smoleńskiego, dysponującego przecież szeregiem dobrych piór, zamiast wylewać na Warzechę kubły pomyj, nie zwrócił uwagi na głębsze implikacje użytej przez niego metaforyki. No bo przecież jeśli ktoś mówi, że zajmowana przez niego postawa równa się (czy ostrożniej: da się wyprowadzić) z postawy antyinsurekcyjnych białych z lat 60. XIX wieku, a postawa jego oponentów równa się (czy ostrożniej: da się wyprowadzić) z postawy niepodległościowych radykałów z tego samego czasu, to tym samym potwierdza (czy ostrożniej: daje możliwość uznania, że potwierdza), że dzielący go z owymi oponentami konflikt to naprawdę ten sam XIX- wieczny spór! Czyli że naprawdę Polska obecnie pozbawiona jest niepodległości, naprawdę trzeba o nią walczyć, naprawdę obecny rząd to nie jest po prostu rząd zły i słaby, ale kolaboracyjny. A spór między Warzechą (traktowanym już w tym momencie jako symbol szerszej postawy) a obozem smoleńskim dotyczy nie treści, lecz wyłącznie taktyki. Czy już teraz iść do (symbolicznego) lasu i uderzać z kosami na moskiewskie garnizony, czy czekać na karabiny z Zachodu albo w ostateczności oddać się mozolnemu uświadamianiu ciemnego ludu...? Ale moskiewskie (ostatnio niepostrzeżenie zmieniające się w pruskie...) garnizony są, w myśl tej wizji, rzeczywistością, a nie urojeniem...

Oczywiście wiem, że Warzecha tak nie myśli. Ale padł ofiarą tego, że starał się przemówić do "smoleńszczyków" językiem, który – jak mu się wydało – powinien dać im do myślenia.

System Ziemkiewicza

Nie mogło to przynieść oczekiwanego skutku, skoro nawet publicysta o tyle większej miary niż przywoływani tutaj Wencel i Lisiewicz, czyli Rafał Ziemkiewicz, konstruuje ostatnio wizje, w myśl których Polskę co najmniej od czasów Królestwa Kongresowego (a w zasadzie jeszcze dłużej – od oświecenia) dzieli konflikt pomiędzy obozem zdrady i zaprzańczej elity a obozem patriotyzmu i romantycznych sarmatów.

Ktoś, kto choć trochę liznął historii i wie, jak różne były poglądy, a także background kulturowy XIX-wiecznych działaczy niepodległościowych, w jakim konflikcie pozostawało bardzo wielu z nich z kulturowym sarmatyzmem, może tylko wzruszyć ramionami. Ale Ziemkiewicz idzie dalej. Tworzy konsekwentny system, w myśl którego w dzisiejszej Polsce – będącej według Ziemkiewicza czymś na kształt Królestwa Kongresowego – te niemal już wieczne obozy Zdrady/Salonu i Patriotyzmu/Sarmacji przyjęły formę elity platformersko-gazetowowyborczej i obozu smoleńskiego. Wojna między nimi jest wieczna, a granice – nieprzekraczalne.

No cóż, idol i największy autorytet obecnych "smoleńszczyków", najbardziej nieugięty z nieugiętych, czyli Józef Piłsudski, tak tego nie postrzegał. I nie chodzi tylko o to, że po zamachu majowym, wbrew oburzeniu części swych wiernych współpracowników, rozszerzył podstawę rządzenia o przedstawicieli dawnego obozu ugodowego. Również o to, że jeszcze w sierpniu roku 1914 (pisałem już o tym na blogu rp. pl) wysyłał emisariuszki do Romana Dmowskiego, by nawiązać z nim rozmowy o wspólnym utworzeniu tajnego rządu narodowego, a co najmniej wymienić informacje o zamiarach obu, przecież oficjalnie zwalczających się, polskich liderów.

W 1916 roku, po ogłoszeniu manifestu cesarzy Niemiec i Austrii o odbudowie Polski, Komendant mówił Bogusławowi Miedzińskiemu: "Tymczasem niech gra pan Dmowski. Dałem mu do ręki atutową kartę – niech on teraz gra, niech od tamtej (alianckiej i rosyjskiej – P. S.) strony żąda więcej".

A potem o sobie i o Dmowskim mówił Piłsudski tak: "Kto z nas przewidywał dobrze, a kto źle – fakty dopiero pokażą, i nim to nastąpi, żaden z nas na pewno nie przekonałby drugiego... Ale nie możecie patrzeć na te sprawy z poziomu wiecowej polityki: na wiecach mogą sobie nazywać nas pruskimi pachołkami, a wy możecie ich nazywać carskimi sługusami i moskalofilami. To nie jest ani mój sposób myślenia, ani moja polityka. Nie trzeba żadnego formalnego porozumienia, aby widzieć, że przy tym wszystkim jest miejsce na to, co ja nazywam licytowaniem sprawy polskiej wzwyż – i skoro ja to widzę, nie mam powodu sądzić, aby nie widział tego Dmowski". Obozy Piłsudskiego i Dmowskiego dzieliło wtedy na pewno nie mniej, niż dziś dzieli Polaków. Może nawet i więcej, bo masa polskiej krwi, przelanej bratobójczo w czasie rewolucji 1905 roku...

Oczywiście wiem, że – jak słusznie podkreśla Ziemkiewicz – to druga strona zepchnęła stronę, która zaczęła określać się mianem drugoobiegowej, na jej pozycje. Tylko że to ma się nijak do faktu, że jeśli człowiek czy też zbiorowość znajdzie się w patologicznej sytuacji, to – niezależnie od tego, czy znalazła się tam dobrowolnie, czy zmuszona – w efekcie zaczyna być zagrożona patologicznymi postawami i patologiczną samoświadomością. I to zupełnie niezależnie od tego, o ile strona przeciwna może być gorsza.

Na kanwie polemik związanych z najnowszym filmem Joanny Lichockiej Łukasz Warzecha, polemizując z frazeologią "obozu smoleńskiego", porównał ów spór do sporu białych z czerwonymi przed powstaniem styczniowym. Dostał za swoje.

Druga strona częściowo tę metaforę ze wzgardą odrzuciła, uznając ją za uzurpację (bo gdzież smoleńskim zdrajcom do białych, którym przecież też o niepodległość chodziło...), a częściowo – ucieszyła się nią. Bo nic tak nie cieszy "wolnego Polaka", jak możliwość przebrania się w historyczny kostium, nałożenia konfederatki, rozłożenia się obozem w najbliższym borze i zaintonowania "O, Panie, skrusz ten miecz co siecze kraj"...

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?