Piątek – dzień sejmowych sporów o ustawę emerytalną – pokazał, kto się dziś liczy w rywalizacji o reprezentowanie elektoratu socjalnego. Najskuteczniejszy okazał się Piotr Duda, lider „Solidarności", którego sojusznikiem niespodziewanie został Leszek Miller, wciąż dość egzotycznie wyglądający u boku solidarnościowców. Dla odmiany rywal Millera w walce o rząd dusz na lewicy Janusz Palikot zrobił wiele, aby wskrzesić stereotyp swojego ruchu jako piątej kolumny Platformy.
Gdzie dwóch się bije...
Niedawno, przed 1 maja, publicyści się zastanawiali, kto lepiej – Miller czy Palikot – wykorzysta Święto Pracy do zdobycia przywództwa na lewicy. Leszek Miller wraz ze związkowcami z OPZZ demonstrował przeciw polityce rządu. Janusz Palikot zaś zapowiedział „zero bezrobocia". Sypał też obietnicami: od powrotu emigrantów do Polski po hasło „państwo musi na nowo budować fabryki".
11 maja przed Sejmem, gdzie głosowano nad ustawą o podwyższeniu wieku emerytalnego, najlepiej widać było trzeciego gracza – NSZZ „Solidarność". Można się gorszyć paleniem zdjęć posłów głosujących za reformą emerytalną czy pytać o prawo związkowców do blokowania parlamentu, ale jedno trzeba przyznać – dzień głosowania nad reformą emerytalną „Solidarność" wykorzystała najlepiej. Piotr Duda zaś pokazał się jako lider, który wie, czego chce, i który potrafi zaszkodzić rządowi. Jak by powiedzieli specjaliści od PR, Duda dobrze gra samego siebie. Nie przesadza z nawiązywaniem do heroicznej legendy „Solidarności", a jednocześnie potrafi przypomnieć, że związek kieruje się społeczną nauką Kościoła. Nie występuje jako paprotka na zjazdach PiS, ale wie też, że Jarosław Kaczyński to sojusznik, którego nie wolno stracić.
„Solidarność" pokazała się jako rzecznik wszystkich, których niepokoi wiek 67 lat jako moment przejścia na emeryturę (jak wierzy opozycja, to spora grupa wyborców). Związkowcy pokazali też, że są w stanie zawiązać pragmatyczny sojusz zadaniowy. Miarą triumfu Piotra Dudy był wspólny występ w namiocie „S" z politykami PiS, Solidarnej Polski i SLD. Miller został przyjęty przez związkowców życzliwie, ale bez przesadnej wylewności.
Nikt nie chciał zresztą się wygłupiać i nagle demonstrować superprzyjaźni. Ale też wszystkie strony tego chwilowego sojuszu zrozumiały, że pokazując się razem, przełamują dotychczasową bezsilność opozycji rozgrywanej przez Donalda Tuska i jego niegdysiejszego druha Janusza Palikota.