Postęp technologiczny pozwala wydobywać surowce, które kiedyś były poza naszym zasięgiem. Wydobycie gazu i ropy z łupków w Stanach Zjednoczonych, eksploracja surowców na szelfie kontynentalnym, perspektywa wydobycia gazu łupkowego w Polsce czy surowców położonych pod dnem Arktyki budzą nadzieje na to, że będziemy wykorzystywali coraz to nowe złoża. Niestety, wydobywamy surowiec coraz większym kosztem, nie tylko finansowym. Używamy do tego coraz więcej wody, droższych materiałów i, paradoksalnie, większej ilości surowców. Nie łudźmy się, że ceny nośników energii w dłuższej perspektywie w jakiś znaczący sposób spadną.
Starając się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się dzieje, musimy spojrzeć na globalny model gospodarki. Jakkolwiek w porównaniu z Zachodem czy azjatyckimi tygrysami Południe świata i w ogóle kraje rozwijające się są dalej biedne, to bardzo szybko się bogacą. Co za tym idzie, setki milionów ludzi w Chinach, Indiach, Brazylii przyjmują model konsumpcji i życia wzorowany na zachodnim. Wymaga on podobnych ilości energii jak w przypadku mieszkańców Stanów Zjednoczonych czy Unii Europejskiej. W surowcowych potęgach, Arabii Saudyjskiej i Iranie, popyt wewnętrzny na surowce rośnie szybciej niż możliwości zwiększenia wydobycia. Złoża się wyczerpują, a ludzie chcą mieć klimatyzatory, samochody czy mieszkania przepełnione sprzętem elektrycznym. Jednocześnie te kraje przeżywają eksplozję demograficzną, która tylko przyspiesza wzrost zapotrzebowania na energię. Trend jest nieodwracalny i w skali planety nie pozwoli na obniżenie cen surowców z powodu zwiększonego popytu na nie.
Problem ceny można zrozumieć w kontekście tzw. odnawialnych źródeł energii. Żeby z nich korzystać, potrzebne są olbrzymie nakłady kapitałowe. Nawet w bogatych krajach tylko niewielka część gospodarstw domowych może pozwolić sobie na zainstalowanie paneli fotowoltaicznych (słonecznych) czy instalacji do wychwytywania wody deszczowej. Widzimy także, że państwa muszą obciążyć przedsiębiorstwa i gospodarstwa domowe wysokimi podatkami, by realizować programy służące zielonej energii. A dlaczego? Bo jest ona droga. Ludzie prędzej zmniejszą spożycie energii, niż zainwestują w jej odnawialne kosztowne źródła.
Szansą na wyjście z sytuacji wydawać by się mogło pełne oparcie gospodarek na energii atomowej i elektryfikacja transportu. Ziemia poza uranem czy plutonem posiada bowiem olbrzymie ilości toru, który także może służyć do produkcji energii atomowej. Tylko że atom jest poza Francją niemodny. Mało tego, produkcja samochodów o napędzie elektrycznym wymaga olbrzymich ilości pierwiastków ziem rzadkich, których wydobycie szkodzi środowisku i których szczęśliwymi posiadaczami są nieliczne kraje (głównie Chiny). Indie z kolei posiadają olbrzymie złoża toru. Oba kraje na pewno będą starały się wykorzystać surowcowe atuty, ale inne tych walorów nie mają.
Jest nas coraz więcej, żyjemy szybko, konsumujemy dużo. Społeczeństwa nie przejdą ewolucyjnie na energię opartą na wietrze czy słońcu. Cóż z tego, że Zachód osiągnie pewne sukcesy na drodze ku odnawialnym źródłom energii, skoro Południe tego nie zrobi (i jest to zrozumiałe na tym etapie ich rozwoju). Trzeba znaleźć inne podejście do problemu energii.