W ostatnim budżetowym szczycie UE nie to jest najważniejsze, że przywódcy państw rozjechali się bez porozumienia. Dużo bardziej doniosłe znaczenie – w szczególności dla polskiej polityki – ma fakt, że ku zaskoczeniu obserwatorów Angela Merkel opuściła Brukselę pod rękę z Davidem Cameronem.
Żelazna Dama z Berlina tym samym staje się największym przyjacielem Wielkiej Brytanii, podczas gdy Donald Tusk po długich miesiącach wymachiwania piąstkami Cameronowi przed nosem zostaje sam na pustym peronie ze słonym rachunkiem w garści obciążającym nasze dwustronne relacje z Wielką Brytanią.
Było oczywiste, że do tego musi dojść. Wielka Brytania jest członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ. Krajem o potwierdzonej, ostatnio w Libii, zdolności wojskowej. W końcu krajem o wciąż globalnej obecności handlowej, szczególnie w Azji, która dla UE jest coraz ważniejsza. Nie wspominając o finansowej roli londyńskiego City. Co dziś najważniejsze, Berlin nie chce zostać w UE sam na sam z Francją, która pod socjalistycznymi rządami nie jest i nie będzie dla Niemiec konstruktywnym partnerem w sprawach gospodarczych.
Berlin nie chce zostać w UE sam na sam z Francją Hollande'a, która nie będzie partnerem w sprawach gospodarczych
Trudno było jednak przewidywać, że dojdzie do tego aż tak szybko. Rachuby polskich strategów, że Wielką Brytanię uda się obejść, a nawet wyizolować przy pomocy natrętnie proeuropejskiej i proniemieckiej retoryki, okazały się funta (sic!) kłaków niewarte. Co gorsza, te fałszywe kalkulacje sytuacji w UE pojawiły się w Warszawie pod wpływem czynnika wewnętrznego.