Trzy ptaszki jednym kamieniem

Angela Merkel skończyła unijny szczyt z pełnym zrozumieniem dla angielskich postulatów. Polska już nie jest potrzebna nikomu w roli antybrytyjskiego naganiacza – pisze europoseł PiS.

Publikacja: 25.11.2012 18:38

Konrad Szymański

Konrad Szymański

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Red

W ostatnim budżetowym szczycie UE nie to jest najważniejsze, że przywódcy państw rozjechali się bez porozumienia. Dużo bardziej doniosłe znaczenie – w szczególności dla polskiej polityki – ma fakt, że ku zaskoczeniu obserwatorów Angela Merkel opuściła Brukselę pod rękę z Davidem Cameronem.

Żelazna Dama z Berlina tym samym staje się największym przyjacielem Wielkiej Brytanii, podczas gdy Donald Tusk po długich miesiącach wymachiwania piąstkami Cameronowi przed nosem zostaje sam na pustym peronie ze słonym rachunkiem w garści obciążającym nasze dwustronne relacje z Wielką Brytanią.

Było oczywiste, że do tego musi dojść. Wielka Brytania jest członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ. Krajem o potwierdzonej, ostatnio w Libii, zdolności wojskowej. W końcu krajem o wciąż globalnej obecności handlowej, szczególnie w Azji, która dla UE jest coraz ważniejsza. Nie wspominając o finansowej roli londyńskiego City. Co dziś najważniejsze, Berlin nie chce zostać w UE sam na sam z Francją, która pod socjalistycznymi rządami nie jest i nie będzie dla Niemiec konstruktywnym partnerem w sprawach gospodarczych.

Berlin nie chce zostać w UE sam na sam z Francją Hollande'a, która nie będzie partnerem w sprawach gospodarczych

Trudno było jednak przewidywać, że dojdzie do tego aż tak szybko. Rachuby polskich strategów, że Wielką Brytanię uda się obejść, a nawet wyizolować przy pomocy natrętnie proeuropejskiej i proniemieckiej retoryki, okazały się funta (sic!) kłaków niewarte. Co gorsza, te fałszywe kalkulacje sytuacji w UE pojawiły się w Warszawie pod wpływem czynnika wewnętrznego.

Polityka usługowa

Tej antybrytyjskiej histerii zapewne by nie było, gdyby nie widziano w niej pałki, którą można okładać opozycję sprzymierzoną z brytyjskimi konserwatystami na forum europejskim. Trudno o bardziej jaskrawy przejaw podporządkowywania międzynarodowego interesu kraju partyjnym grom w Warszawie.

Drugim błędem, który właśnie się mści, jest zredukowanie – szczególnie w ostatnich dwóch latach – naszego członkostwa w UE do relacji z Berlinem. Usługowa polityka Warszawy wobec Berlina miała przynieść nam ochronę interesów budżetowych. Jakże brutalnie ta wizja zderzyła się dziś z unijną rzeczywistością.

Przypomnijmy. Kiedy w połowie 2011 roku Berlin miał poważne kłopoty polityczne w związku z rolą najbardziej radykalnego promotora oszczędności budżetowych w państwach południa UE, Radosław Sikorski zachęca w listopadzie 2011 Niemcy do jeszcze bardziej zdecydowanego podjęcia odpowiedzialności za UE.

Warszawa, po części słusznie, tłumaczy racje Berlina w sporze o wychodzenie z kryzysu. Polska polityka traci jednak proporcje w marcu 2012, kiedy to Francuzom udaje się wyizolować Anglię w negocjacjach o pakt fiskalny. Warszawa wchodzi w swoją dzisiejszą rolę prymusika, który najbardziej żarliwie broni wykluczającej logiki paktu i coraz bardziej ostentacyjnie okazuje lekceważenie Anglii. Zapominając, że Anglia jest naszym podstawowym sprzymierzeńcem w sprawach zachowania otwartości wspólnego rynku, na którym zarabiamy nie mniej niż za sprawą europejskich funduszy.

Podobnie, zgodnie z politycznymi oczekiwaniami Niemiec (otwarcie popierających Sarkozy’ego), Donald Tusk zlekceważył przedwyborczą wizytę Francois Hollande’a w marcu 2012 r. w Warszawie. Zapominając, że to nasz kluczowy sojusznik w sprawach polityki rolnej.

Jednak apogeum tej antybrytyjskiej histerii to retoryka rządu w debacie i negocjacjach budżetowych. Pokazywanie drzwi Londynowi i ustawianie Wielkiej Brytanii w roli jedynego kraju, który stoi na przeszkodzie polskich aspiracji budżetowych, ma trzy powody.
Inne kraje Północy, w tym Niemcy, chcą się chować za plecami Wielkiej Brytanii ze swoimi własnymi postulatami cięć, które zawsze są symbolicznie mniejsze. Wszak ostentacyjnie federalistycznym politykom chadecji, którzy deklaracjami o integracji zaczynają i kończą dzień, nie wypada być „złym chłopcem”, gdy chodzi o pieniądze na te szczytne europejskie marzenia.

W roli czarnego luda

Warszawa tę rolę odgrywa żarliwie także po to, by do opinii publicznej nie przedarł się oczywisty fakt, że wśród ośmiu państw, które najmocniej zabiegają o cięcia budżetu, aż sześć jest rządzonych lub współrządzonych przez partie, które są aliantami PO na scenie europejskiej – Szwecja, Finlandia, Austria, Luksemburg, Holandia i Niemcy.

Nie słyszałem, by Donald Tusk musiał się tłumaczyć z polityki swoich europejskich aliantów – np. premiera Frederika Reinfeldta czy Jyrkiego Katainena, którzy od lat są jastrzębiami cięć wydatków unijnych. Nie słyszałem, by Leszek Miller zrobił cokolwiek, by złagodzić stanowisko swojej socjalistycznej towarzyszki, która rządzi Danią – krajem, który nie tylko chce cięć, ale od tygodni bezceremonialnie grozi wetem.

Jest i dodatkowy dopalacz – Wielka Brytania jest wygodnym kandydatem do roli czarnego luda, ponieważ jest rządzona przez aliantów politycznych Jarosława Kaczyńskiego. Trzy ptaszki jednym kamieniem – wydawało się strategom PO.

Aż nagle przyszedł czarny piątek – Angela Merkel kończy szczyt z pełnym zrozumieniem dla angielskich postulatów. Polska już nie jest potrzebna nikomu w roli antybrytyjskiego naganiacza i pozostaje sama z obciążoną hipoteką relacji z Londynem. Redukując w tak banalny sposób swoją politykę w UE do relacji z Berlinem niebawem obudzimy się w sytuacji, w której faktycznie już nikt nie będzie chciał z nami rozmawiać. Wtedy pochwalne i proszalne adresy do Berlina pozostaną faktycznie jedynym wyjściem. Nie sądzę, by Berlin protestował.

Autor jest europosłem PiS, był wiceprzewodniczącym nadzwyczajnej komisji ds. budżetu na lata 2013–2020 w Parlamencie Europejskim

W ostatnim budżetowym szczycie UE nie to jest najważniejsze, że przywódcy państw rozjechali się bez porozumienia. Dużo bardziej doniosłe znaczenie – w szczególności dla polskiej polityki – ma fakt, że ku zaskoczeniu obserwatorów Angela Merkel opuściła Brukselę pod rękę z Davidem Cameronem.

Żelazna Dama z Berlina tym samym staje się największym przyjacielem Wielkiej Brytanii, podczas gdy Donald Tusk po długich miesiącach wymachiwania piąstkami Cameronowi przed nosem zostaje sam na pustym peronie ze słonym rachunkiem w garści obciążającym nasze dwustronne relacje z Wielką Brytanią.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?