Rok 2013 będzie jak ostatnie okrążenie w biegu długodystansowym. To ostatni rok bez wyborów przed elekcyjnym czteroskokiem w latach 2014–2015 (wybory do Parlamentu Europejskiego i samorządów oraz elekcja prezydencka i parlamentarna). Kto potknie się przy pierwszych wyborach, straci rytm i politycznie przegra prawie wszystko. Dotyczy to niemal każdego ugrupowania – od Platformy Obywatelskiej po PJN.
Lęk o przyszłość
Zacznijmy więc analizę tego, co dziać się będzie na polskiej scenie politycznej, od partii dzisiaj najsilniejszej. Dojdzie tam do podjazdowej wojny wewnętrznej. Nie żeby zaraz otwarty bunt i powszechna rebelia miała się tam wydarzyć, ale ugrupowanie to będzie targane wewnętrznymi konfliktami, a ofiary tego procesu będą znikać ze sceny politycznej.
Efekt znudzenia – tak niedoceniany przez politologów, a bardzo często eksponowany przeze mnie w opisie polityki – będzie niszczący dla Platformy. Tych ludzi już dziś nic nie łączy – poza chęcią pozostawania u władzy. Dodatkowo – serdecznie się nienawidzą i chętnie utopiliby się w łyżce wody. Wojna służbami, konflikty między baronami, napięcia między poszczególnymi bezideowymi w sumie frakcjami – wszystko to będzie osłabiać PO i wiązać ją w polityce ksobnej, skupionej wyłącznie na sobie. Formacja ta już nie jest zdolna do żadnej długookresowej strategii – za dużo tam grania na siebie, strachu przed wypadnięciem z gry przy słabnących notowaniach całej partii, waśni przy dojeniu państwa i jego agend.
Sam Tusk nie będzie już w stanie ciągnąć całego ugrupowania – zwłaszcza że widzi, z kim ma do czynienia. W Platformie zaczyna się proces, który można zaobserwować u kolarzy, gdy do grupy uciekającej dociera fakt, że się nie udało, że peleton zaraz do nich dojdzie. Wówczas zaczyna się wożenie za kimś, niechęć do solidarnej gry, oszczędzanie sił na indywidualną końcówkę. Ludzie PO już wiedzą, że historia dominacji ich ugrupowania się kończy i należy zacząć się martwić nie o los „projektu", ale o własną... powiedzmy przyszłość.
Prawu i Sprawiedliwości uda się w tym roku uzyskać takie poparcie społeczne, jakie partia ta miała w wyborach... 2007 roku. Jej lider, Syzyf polskiej polityki, zdoła wtoczyć swój głaz tam, skąd go już kilka razy zrzucał. Wszyscy będą się temu wysiłkowi przyglądać z podziwem, ale gdy poparcie jego formacji osiągnie owe 32 procent uzyskane wszak przed ponad pięcioma laty, wówczas Jarosław Kaczyński znów zrobi coś, co obniży owo poparcie o kilka procent – coś palnie, wyrzuci paru polityków z partii i oskarży ich o zdradę i wieloletnie knucie, napisze coś, co po raz kolejny odstraszy od niego potencjalnych wyborców. Co dwa miesiące będzie przesuwał się na prawo, odbierając tlen ziobrystom, by po następnych dwóch pójść trochę do centrum, przyduszając nieco PJN.