Ekonomiści nie zgadzają się ze sobą nawet co do tego, czy się nie zgadzają – żartował publicysta „BusinessWeeka” po tegorocznym zjeździe Amerykańskiego Towarzystwa Ekonomicznego. Odniósł się do słów Paula Krugmana, który stwierdził, że wbrew temu, co sugerował niedawny sondaż wśród wybitnych ekonomistów, są oni głęboko podzieleni.
Genezę tego podziału porywająco kreśli w książce „Keynes kontra Ha- yek” Nicholas Wapshott, brytyjski dziennikarz i biograf m.in. Margaret Thatcher. Według niego toczący się w latach 30. i 40. spór tytułowych ekonomistów zdefiniował współczesną ekonomię. Rzeczywiście, John Maynard Keynes i Friedrich von Hayek uosabiają do dziś dwa przeciwstawne nurty ekonomii: interwencjonizm i leseferyzm. Z tezą Wapshotta, że te nazwiska są kluczem do zrozumienia dzisiejszych dysput ekonomicznych, można jednak polemizować.
Po pierwsze dlatego, że Keynes okazał się bezdyskusyjnym zwycięzcą intelektualnych zmagań z Hayekiem. To po jego recepty niezmiennie sięgają rządy, gdy nadchodzi kryzys – także w ostatnich latach. Zwiększają wtedy wydatki publiczne, wprowadzają ulgi podatkowe, pomagają podupadłym firmom i całym branżom. A w okresach prosperity też nie pozostawiają rynków samym sobie, jak proponował Hayek, tylko co najwyżej zmniejszają skalę ingerencji w ich działanie. Jeśli tego nie widać, to zapewne dlatego, że mało kto interesuje się wtedy ekonomią.
Co może ważniejsze, nawet ci ekonomiści, którym idee Keynesa są obce, stosują jego metody badawcze: oglądają gospodarkę przez pryzmat zagregowanych danych i opartych na nich modeli, a nie – jak Hayek – zachowań jednostek. Z idei Austriaka przyjęła się głównie ta, że ceny, będące wypadkową decyzji tysięcy ludzi, niosą taki ładunek informacji, którego nie może posiąść żaden zespół planistów. Dlatego władze nie powinny cenami manipulować, jeśli nie chcą zaburzyć działania gospodarki. Ale przecież i tę zasadę stosuje się wybiórczo, skoro ceną kredytu ku powszechnej aprobacie ekonomistów sterują banki centralne.
Teza Wapshotta, zawarta w podtytule jego książki, jest sporna także dlatego, że interwencjonizm i liberalizm nie są dziś tym samym, czym były w I połowie XX w. Ich dzisiejsi zwolennicy popierają wiele pomysłów, które patronom tych nurtów były obce. Na przykład dzisiejsi keynesiści są zwolennikami monetarnych bodźców dla gospodarki, podczas gdy Keynes uważał, że przypominają one próbę utycia poprzez zakup większego paska.
Książka Wapshotta doskonale jednak pokazuje, dlaczego keynesizm zatriumfował. Bynajmniej nie z powodów merytorycznych. Zaważyła między innymi różnica charakterów antagonistów. Keynes od młodości obracał się wśród ludzi wpływowych. A dzięki magnetycznej osobowości i darowi polemicznemu, szybko zjednał sobie wierne grono wyznawców. Ich zasług dla popularyzacji myśli mistrza – często zradykalizowanych – nie sposób przecenić. Dobrze oddają to słowa jednego z nich – Paula Samuelsona: „nie dbam o to, kto pisze prawa kraju, dopóki mogę pisać podręczniki ekonomii”. Hayek zaś był introwertykiem, który nie potrafił wykorzystać swoich chwil sławy.
Przede wszystkim jednak Brytyjczyk okazał się lepszym psychologiem. Malował pastelowy obraz świata, w którym rządy potrafią minimalizować koszty kryzysów, a nawet całkowicie im zapobiegać. Według Hayeka jest odwrotnie: to właśnie państwowe ingerencje w działanie rynków są zarzewiem kryzysów. Ale jak zauważył biograf Keynesa Robert Skidelsky, gdy dochodzi do załamania gospodarczego, nikt nie jest zainteresowany jego przyczynami. Chcą natomiast znać remedia, a Hayek ich nie oferował.