To był zwykły, nudziarski film, jakich dla triumfalnej chwały co najmniej ze dwadzieścia tysięcy rocznie kręci się na Wyspach. W roli głównej występował jeden z nieskończonej liczby wygadanych łgarzy w muszkach, pod których wizerunkiem umieszcza się miano biografa królowej. Dzięki takim filmom rewelacyjnie sprzedają się lśniące kubki z kalkomanią w uśmiechniętego Karola, w Dajanę zaszczutą przez paparazzich, gdy skryła się przed światem z najnowszym najukochańszym w najmodniejszym kurorcie, oraz wiele wzruszających gadżetów dla ludzi nietrudnych do uszczęśliwienia. Kicze przez pokolenia psują smak i straszą w serwantkach, ale przynoszą więcej dochodu, niż Lady Gaga, choć przy bliźniaczym podobieństwie Gagi do kobiet z portretów Picassa, tak jak w przypadku dynastycznych gadżetów, jakakolwiek kwota byłaby już cudem gospodarczym.
Głupota mas to najlepszy przemysł, nieoceniona sprawa. Pewien gatunek ludu zawsze będzie gotów z narażeniem życia czyhać na ujrzenie fragmentu różowego kapelusza przystrojonego nylonowym kwieciem i chłonąć wiedzę na temat cementowej konsystencji lakieru do siwych loczków. Zza szkła portretu rodzinnego z monarchinią, której spódnice obwiesza się ciężarkami, by majestat nie doznał uszczerbku, udało się raz wyrwać królewskiemu małżonkowi. Niczym birbant na kawalerskim wieczorku, palnął on przy dziennikarzach, że jego żona często - cytuję - „jak stara kobyła” umila mu pobyt w sypialni. Właściwie, wprost nazwał to, co jest nam znane z ceperskich wypraw turystycznych furką nad Morskie Oko, gdy dajemy zarobić zmordowanej góralskiej szkapie na wiązkę siana.
Biograf królowej już na początku filmu powiedział zdanie, które miało brzmieć jak pochwała. - Królowa z zasady nie wygłasza przemówień, prawie się nie odzywa publicznie i dlatego poddani ją kochają – rzekł coś w tym sensie. Gadał dalej jak najęty, nie było więc wątpliwości, że sama bohaterka będzie majaczyć w oddali, a wywiadu z królową to on nie dostąpił. – Ludzie mogą, dzięki temu, przenieść swoje projekcje na królową - kręcił.
Przypomniałam sobie jego film, gdy usłyszałam, co Norman Davies ma do powiedzenia powstańcom warszawskim, i w ogóle Polakom. Zapragnęłam poprosić wybitnego znawcę naszej historii, żeby wziął przykład z obyczajów swojej władczyni, a przede wszystkim dobrze się wyspał. Rolę szkapy znad Morskiego Oka niechby pozostawił tej poczciwej góralce, bo kobyła także musi z czegoś żyć. Ma swój, koński z natury, żołądek, a koń pod górkę łatwego życia nie ma. Na prośbę tę zdobywam się niniejszym, po chwilowej rozterce. Będąc trenerką wystąpień publicznych, wiem, ile trzeba się namęczyć, żeby jakiegoś pustaka z parciem na szkło nauczyć wydukać w miarę logicznie, składnie i słyszalnie dwa zdania na temat, więc cenię sobie osoby, które przynajmniej się starają. Bywają jednak momenty, gdy lepiej wyspać się w pieleszach domowych niż dukać.
Następnie zaś, jak przystało na mentorską elitę intelektualną, ufundować albo załatwić młodemu, zdolnemu Polakowi po studiach historycznych, dobre stypendium w swojej ojczyźnie. Ofiarować mu szansę, jaką samemu się dostało swego czasu. Może znaleźć tu satysfakcję ujmująca, mentorska troska o zamęt w głowach młodzieży.