Co za postać! Drugiego takiego nie było! Odszedł Marcel Reich-Ranicki, dla Niemców za życia „papież literatury”, więcej – jeden z głównych autorytetów i świadków epoki, tego XX wieku ze wszystkimi jego okropnościami. Najdłużej, i do końca życia, był związany z dziennikiem „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Jego następca jako szef działu literackiego, dziś jeden z redaktorów naczelnych, Frank Schirrmacher, już sześć lat temu tak o nim mówił, parafrazując poetę: „Takiego chłopa w swoim życiu nie widzieliśmy i już nigdy nie zobaczymy”.
Głos kucharki
Poczucie wyjątkowości tej postaci było (i chyba będzie) w Niemczech powszechne. Pewien niemiecki wydawca za życia Reicha-Ranickiego (zwanego też czasem MRR) powiedział: „Już teraz nosi aureolę świętego”. A młody polski dziennikarz tłumaczył stosunek Niemców do niego tym, że nawet w okupowanej Warszawie wciąż wierzył w niemiecką literaturę i poezję i spuentował to słowami, że Ranicki czytał „Goethego w getcie”.
Był uwikłany w dwa totalitarne reżimy ubiegłego stulecia. Zostawiło to na nim piętno, przed którym próbował uciec
Dziś, pod wrażeniem żałoby po Reichu-Ranickim, powiedziałbym jeszcze więcej: dla współczesnych Niemców to on jest nowym Goethe, właśnie „Goethe z getta” – getta warszawskiego. Niewykluczone, że gdy był u szczytu popularności, jego dziwny pseudonim Reich-Ranicki mówił Niemcom więcej niż nazwisko tamtego pisarza, poety z przełomu XVII i XIX wieku. Przecież to Ranickiego widywali wieczorem w telewizji!
W jeszcze inną strunę uderzyła pani kanclerz Angela Merkel. Jej komunikat brzmiał: straciliśmy „niezrównanego przyjaciela literatury, a również wolności i demokracji“. Prezydent Joachim Gauck chwalił go przede wszystkim za to, że po Holokauście „miał wielkoduszność po okresie barbarzyństwa otworzyć Niemcom nowe drogi do ich własnej kultury”. Oto co – poza literaturą – określało stosunek Niemców do „papieża literatury”: współczucie, poczucie winy i wdzięczność.
Był genialnym propagatorem literatury i krytyki. Demokratyzował ją, uczynił bardziej atrakcyjną i przez to dostępną. Czyli, jak mawiali krytycy wielkiego krytyka (np. Günter Grass): spłaszczył dyskurs o literaturze. Trudno – tak to już jest z demokracją: nawet kucharka może zabrać głos. Udało mu się „zdemokratyzować” sprawy literackie głównie dzięki medium, za którym tak naprawdę nie przepadał: telewizji. W publicznej stacji ZDF w latach 1988–2001 miał raz na miesiąc swój słynny „kwartet literacki”, który niekiedy przyciągał nawet milion widzów.