Oblicza Reich-Ranickiego

Niemcy Marcela Reich-Ranickiego podziwiali i nazywali „papieżem literatury”. Mimo iż wiedzieli o jego mniej chlubnych wcieleniach: członka żydowskiej administracji w warszawskim getcie i agenta komunistycznych służb w powojennej Polsce – pisze dziennikarz i historyk.

Publikacja: 22.09.2013 19:19

Oblicza Reich-Ranickiego

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Red

Co za postać! Drugiego takiego nie było! Odszedł Marcel Reich-Ranicki, dla Niemców za życia „papież literatury”, więcej – jeden z głównych autorytetów i świadków epoki, tego XX wieku ze wszystkimi jego okropnościami. Najdłużej, i do końca życia, był związany z dziennikiem „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Jego następca jako szef działu literackiego, dziś jeden z redaktorów naczelnych, Frank Schirrmacher, już sześć lat temu tak o nim mówił, parafrazując poetę: „Takiego chłopa w swoim życiu nie widzieliśmy i już nigdy nie zobaczymy”.

Głos kucharki

Poczucie wyjątkowości tej postaci było (i chyba będzie) w Niemczech powszechne. Pewien niemiecki wydawca za życia Reicha-Ranickiego (zwanego też czasem MRR) powiedział: „Już teraz nosi aureolę świętego”. A młody polski dziennikarz tłumaczył stosunek Niemców do niego tym, że nawet w okupowanej Warszawie wciąż wierzył w niemiecką literaturę i poezję i spuentował to słowami, że Ranicki czytał „Goethego w getcie”.

Był uwikłany w dwa totalitarne reżimy ubiegłego stulecia. Zostawiło to na nim piętno, przed którym próbował uciec

Dziś, pod wrażeniem żałoby po Reichu-Ranickim, powiedziałbym jeszcze więcej: dla współczesnych Niemców to on jest nowym Goethe, właśnie „Goethe z getta” – getta warszawskiego. Niewykluczone, że gdy był u szczytu popularności, jego dziwny pseudonim Reich-Ranicki mówił Niemcom więcej niż nazwisko tamtego pisarza, poety z przełomu XVII i XIX wieku. Przecież to Ranickiego widywali wieczorem w telewizji!
W jeszcze inną strunę uderzyła pani kanclerz Angela Merkel. Jej komunikat brzmiał: straciliśmy „niezrównanego przyjaciela literatury, a również wolności i demokracji“. Prezydent Joachim Gauck chwalił go przede wszystkim za to, że po Holokauście „miał wielkoduszność po okresie barbarzyństwa otworzyć Niemcom nowe drogi do ich własnej kultury”. Oto co – poza literaturą – określało stosunek Niemców do „papieża literatury”: współczucie, poczucie winy i wdzięczność.

Był genialnym propagatorem literatury i krytyki. Demokratyzował ją, uczynił bardziej atrakcyjną i przez to dostępną. Czyli, jak mawiali krytycy wielkiego krytyka (np. Günter Grass): spłaszczył dyskurs o literaturze. Trudno – tak to już jest z demokracją: nawet kucharka może zabrać głos. Udało mu się „zdemokratyzować” sprawy literackie głównie dzięki medium, za którym tak naprawdę nie przepadał: telewizji. W publicznej stacji ZDF w latach 1988–2001 miał raz na miesiąc swój słynny „kwartet literacki”, który niekiedy przyciągał nawet milion widzów.

Na głęboką wodę

Jego przygoda z literaturą i krytyką zaczęła się w Warszawie. Przynajmniej w tym sensie, że tu wyrósł z roli czytelnika i zaczął pisać. Po dzieciństwie we Włocławku (rocznik Kolumbów – 1920), po emigracji wraz z jego żydowską rodziną do dobrze sytuowanych krewnych w Berlinie (to był rok wielkiego kryzysu – 1929), po ukończeniu dobrego berlińskiego gimnazjum padł ofiarą deportacji tysięcy polskich Żydów pod koniec 1938 r. z powrotem do Polski.

Rok spędzony tu przed wybuchem wojny Reich-Ranicki w swojej autobiografii („Moje życie”) wspomina jako smutny i przygnębiający. Trudne do sprawdzenia informacje głoszą, że już wtedy dorabiał sobie, pisząc romansidła.

Na początku okupacji niemieckiej w powstającym wtedy warszawskim getcie zatrudnia się w Radzie Żydowskiej jako tłumacz (później nawet szef małego biura tłumaczy Rady). Równocześnie pisuje do koncesjonowanej przez niemieckie władze „Gazety Żydowskiej“, publikuje recenzje z koncertów. Jak na 21-latka pisze ostro, apodyktycznie, stawia wymagania.

Wróci do pracy krytyka dopiero po kilku brutalnych zakrętach losu: w PRL-u. Po wyrzuceniu go ze struktur władzy ludowej, o czym jeszcze będzie mowa, w 1950 roku wykonuje skok na głęboką wodę i – podejmuje się roli eksperta od literatury niemieckiej. Publikuje w niezliczonej ilości tytułów, m.in. w „Życiu Warszawy” i (od kwietnia 1956 r.) w „Trybunie Ludu”. Poznaje osobiście pisarzy – Juliana Tuwima, Leopolda Tyrmanda, a także wielu innych.

Zajmuje się literaturą polską jeszcze parę lat po nielegalnym wyjeździe wraz z rodziną na Zachód, do RFN, w 1958 roku. Ale równocześnie rozwija skrzydła jako znawca i krytyk literatury niemieckiej. Trafia do literackiej „Grupy 47”, głównego inkubatora niemieckich pisarzy, gdzie zwraca na siebie uwagę ciętym językiem. Już po kilku latach redaguje poważne antologie nowej literatury niemieckiej. Robi karierę: najpierw pisuje do „Die Welt”, potem do „Die Zeit”, od 1973 r. jest szefem działu literackiego „F.A.Z”. A jeszcze później przychodzi telewizja.

Czujny obserwator

O jego sympatiach literackich i antypatiach dowiedziałem się błyskawicznie, kiedy się pierwszy raz z nim zetknąłem: miałem pośredniczyć, kiedy po śmierci Ernsta Jüngera dzwoniła koleżanka z Polska, Anna Rubinowicz z „Gazety Wyborczej“, z prośbą o komentarz. Przedstawiłem MRR prośbę i usłyszałem: „Mój literacki świat to Thomas Mann, Franz Kafka i Bertolt Brecht. Na temat Jüngera nie mam nic do powiedzenia”. I z trzaskiem odłożył słuchawkę.

Miał swoje sympatie i antypatie, niewątpliwie. Był czujnym obserwatorem i wielbicielem poezji niemieckiej, ale nie lubił Friedricha Hölderlina. Niektórych Amerykanów lubił, Philippa Rotha uparcie zgłaszał do Nagrody Nobla. Josepha Rotha chwalił, Petera Handkego ganił. Z Hermannem Hessem miał jakiś problem: ten nowoczesny romantyk „jest dla dzisiejszej młodzieży zbyt niemiecki” – napisał MRR w latach 70. Podobno – tak twierdzą eksperci – Reich-Ranicki tępił Hessego przez całe dziesięciolecia.

Ale nie zawsze było tak, że przekreślał autora i już do niego nie wracał. W stosunku do kolejnych dzieł Güntera Grassa i Martina Walsera miał stosunek dość zróżnicowany. Do momentu, kiedy Walser napisał „Śmierć krytyka”, powieść, w której współczesny wpływowy krytyk pochodzenia żydowskiego zostaje zamordowany. Rozgorzała debata: Czy tak wolno pisać? Czy to nie antysemityzm?

A co z tą Polską? Kilkanaście tekstów o polskiej literaturze MRR zebrał w tomie „Najpierw żyć, potem igrać”. Widać tam jednak wyraźnie, że jego zainteresowanie (i wiedza) od lat 70. słabły. Z późniejszych autorów cenił Andrzeja Szczypiorskiego i Hannę Krall. Andrzeja Stasiuka, Olgi Tokarczuk, Magdaleny Tulli już nie.

We władzach

Miał jednak jeszcze drugie życie, równoległe do tamtego, literackiego, które w pewnym sensie było jego schronieniem. Chodzi o jego uwikłanie w dwa totalitarne reżimy ubiegłego stulecia. To też jest jego życie. Przeżycia, o których mowa, zostawiły na nim straszne piętno, i trudno się dziwić, że ciągle próbował od nich uciec.

Pewnie dlatego po 1958 r. już nigdy nie przyjechał do Polski. Jego urocza żona Teofila, zmarła dwa lata temu, Żydówka z Łodzi, bardziej tęskniła za Polską, ale na przyjazd też się nie zdecydowała. Syn Andrew Ranicki zaś, rocznik 1948, potwierdził niedawno, że od dzieciństwa nigdy nie gościł nad Wisłą. A mówi świetnie po polsku.

Tu nie miejsce na rozwikłanie sporów i niejasności dotyczących niechlubnej przeszłości Reicha-Ranickiego. Ma ona dwa rozdziały: pierwszy to szybka kariera młodego Reicha w warszawskim Judenracie. Był we „władzach” getta. A jednak odprowadził – musiał odprowadzić – swoich rodziców do Umschlagplatzu. Kto po czymś takim jest w stanie dalej funkcjonować?

Może właśnie Reicha dotyczy to, co przewodniczący Judenratu, Adam Czerniaków, powiedział o swoich współpracownikach do lekarza Ludwika Hirszfelda: „Ludzie światli w tym nieszczęściu załamali się, tylko ludzie o nerwach stalowych zachowali prężność. Tylko ci byli w stanie wykonywać funkcje kierownicze, a ci twardzi zwykle nie posiadają czułego sumienia”.

Potem życie w kilku warszawskich kryjówkach – na ul. Pańskiej u niejakiego Klebaniaka, potem przy ul. Pokornej u pewnej pani Makarowskiej, następnie przy ul. Towarowej u Zofii Sokolnickiej (o tych ludziach do tej pory nic nie wiadomo, stąd prośba o kontakt z autorem tego tekstu, gdyby ktokolwiek coś wiedział).

W końcu Reichowie lądują u dobrze znanego już teraz w Niemczech zecera Bolka Gawina i jego rodziny. Gocławek, osada Ojców 11 (niestety, stary dom właśnie został zburzony). Gawinowie dziś są „Sprawiedliwymi wśród Narodów Świata”.

Od końca 1944 do końca 1949 roku trwa drugi rozdział: Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Znowu MRR jest „we władzach”. Jest wysyłany do Katowic, potem (1946) do Berlina, w końcu (1948–1949) do Londynu, gdzie oficjalnie zostaje szefem Konsulatu Generalnego nowej „ludowej” Polski. Po latach potwierdził, że równocześnie był rezydentem wywiadu i organizował inwigilację londyńskich Polaków. Odmówił jednak komentarza do informacji, że jeszcze w Berlinie pisał donosy na kolegów.

Takie czasy

W końcu wyrzucono go ze wszystkich struktur związanych z władzami PRL. Wkrótce sam był na celowniku. Kiedy udało mu się wyjechać do RFN, Służba Bezpieczeństwa zmobilizowała jego warszawskiego przyjaciela, żeby będąc w Niemczech, przyjrzał się działalności MRR z bliska – a przy okazji innym pisarzom z „Grupy 47”. Przyjaciel „poproszony” o tę usługę – wywiązał się. Powstały raporty pisane pięknym literackim językiem.

Takie czasy. Młode pokolenie dziś mówi: „Takich czasów nie widzieliśmy”. I już nigdy nie zobaczymy? Życiorys Marcela Reicha-Ranickiego jest okazją, żeby sobie o nich przypomnieć.

Autor jest historykiem, warszawskim korespondentem gazety „Die Welt”  – w 2009 roku opublikował książkę „Marcel Reich-Ranicki. Polskie lata”

Co za postać! Drugiego takiego nie było! Odszedł Marcel Reich-Ranicki, dla Niemców za życia „papież literatury”, więcej – jeden z głównych autorytetów i świadków epoki, tego XX wieku ze wszystkimi jego okropnościami. Najdłużej, i do końca życia, był związany z dziennikiem „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Jego następca jako szef działu literackiego, dziś jeden z redaktorów naczelnych, Frank Schirrmacher, już sześć lat temu tak o nim mówił, parafrazując poetę: „Takiego chłopa w swoim życiu nie widzieliśmy i już nigdy nie zobaczymy”.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?