Przebudzenie leminga

Polska klasa średnia powinna zrozumieć, że wbrew dominującej narracji pozostało jej tylko Prawo i Sprawiedliwość – przekonuje członek Rady Programowej PiS.

Publikacja: 16.03.2014 18:20

Roch Baranowski

Roch Baranowski

Foto: materiały prasowe

Red

Program PiS określa główne wyzwania dla Polski jako pułapkę średniego dochodu oraz zbliżającą się katastrofę demograficzną. Są to dwa poważne zagrożenia, które mogą zepsuć w przyszłości „lemingom" wyjazd na narty lub miłą atmosferę przy grillu.

Dlaczego? Pułapka średniego dochodu to wyczerpanie się modelu rozwoju gospodarczego polegającego na otwarciu się na zagraniczny kapitał i zagraniczne rynki zbytu przy równocześnie bardzo niskich płacach. W tym modelu, który napędzał nasz wzrost w ciągu ostatnich dekad, gospodarka krajowa produkuje rzeczy lub świadczy usługi wymyślone gdzie indziej i w dużej mierze konsumowane gdzie indziej.

Pułapką jest to, że dalszy wzrost zależy od utrzymywania niskich płac. Żeby wydostać się z tej pułapki, potrzebna jest transformacja gospodarki niskich kosztów w gospodarkę innowacyjną i bazującą na wiedzy.

Platformie brakuje wiary w możliwości Polski, a brak woli politycznej nie pozwala jej realizować sensownych pomysłów

W tym celu potrzebna jest większa koncentracja kapitału, również intelektualnego, w kraju oraz stworzenie warunków umożliwiających kapitałochłonne inwestycje. W tym kontekście w programie PiS proponowane są takie wyśmiewane przez przeciwników politycznych rozwiązania, jak: udomowienie banków, dodatkowy podatek dla sieci handlowych oraz bilion złotych inwestycji.

Dla PO natomiast pułapka średniego dochodu jest mało istotną abstrakcją z dwóch powodów: po pierwsze, bo dotyczy czasów odległych, poza horyzontem doraźnego stylu uprawiania przez nią polityki, a po drugie, bo brakuje jej ambicji i wiary, że Polska może kiedyś dogonić Zachód. Zamiast podjęcia się tego historycznego zadania, obecny rząd skupia się bardziej na tym, aby pewnej grupie ludzi urządzić wygodne życie w kraju wiecznie niedorozwiniętym. Obnażył to zresztą ostatnio Radosław Sikorski na Twitterze: „Czekam, aż Prezes Kaczyński powie, że nasza godność narodowa wymaga zrównania zarobków w Polsce z niemieckimi". Czyżby rząd porzucił ambicję dogonienia Zachodu?

Nie bać się konfliktów

Potrzebne działania, np. udomowienie banków, wymagają obniżenia dochodowości branżowej i gotowości zakupu aktywów od wycofujących się firm zagranicznych. W związku z tym można się spodziewać silnego lobbingu oraz ataków na arenie międzynarodowej, jak widzieliśmy to na Węgrzech.

Ale nie łudźmy się – jeżeli przestraszymy się tych konfliktów, nigdy nie dogonimy Europy – żaden większy rozwinięty kraj nie ma takiego wysokiego udziału zagranicznego kapitału w kluczowych sektorach jak my.

Nieporozumieniem jest przyjęta przez rząd zasada niedrażnienia Unii oraz większych sąsiadów. Nieporozumieniem jest również sądzenie, że Polską można rządzić w ten sam sposób jak w pełni już rozwiniętymi krajami, jak np. Niemcy, gdzie kanclerz Angela Merkel zajmuje się zarządzaniem sukcesem i skupia się przede wszystkim na „gaszeniu pożarów".

Rząd PO idzie po linii najmniejszego oporu, i to nawet niekoniecznie wobec opinii publicznej, którą do niedawna dobrze kontrolował, lecz wobec różnych grup nacisków. Zrezygnował z długofalowej wizji rozwoju i działa w myśl zasady „pożyjemy, zobaczymy". Politykę uprawia przede wszystkim w celu utrzymania się przy władzy poprzez reagowanie na krótkoterminowe bodźce. Nawet wpływowi ekonomiści i ludzie biznesu, kiedyś przyjaźni PO, dziś narzekają, że w rządzie „nie ma z kim rozmawiać" o strategii rozwoju kraju, bo rządzenie jest prowadzone wyłącznie doraźnie.

Najważniejsze propozycje programowe PiS, czyli 500 zł na drugie i kolejne dziecko, bilion złotych inwestycji i program stymulacji budowy mieszkań, wywodzą się z odmiennej od PO filozofii uprawiania polityki, w której odległym celom strategicznym warto podporządkować doraźny sukces polityczny. Czy naprawdę są one nierealne?

Proponowane przez PiS wsparcie w utrzymaniu dzieci kosztowałoby ok. 15 mld złotych. To duża kwota. Ale czy ktoś zaprzeczy temu, że katastrofa demograficzna jest największym niebezpieczeństwem dla Polski? Czy naprawdę nie można przeznaczyć 3–5 proc. budżetu państwa na zwalczanie tego niebezpieczeństwa? Raczej grzeszy zaniechaniem rząd, który nie jest gotów w taki sposób przetasować budżetu, aby uwolnić tę kwotę. To nie jest populizm, to jest zdrowy rozsądek.

Podobnie jest z inwestycjami. Słynny bilion złotych to nie suma z kosmosu, lecz liczba, choć ambitna, to realna. W Polsce inwestowane jest 20 proc. PKB, czyli ponad 300 mld zł rocznie. A to znaczy, że trzyletnie inwestycje publiczne i prywatne już wynoszą około biliona złotych.

Jednocześnie dzisiejsza kwota inwestycyjna Polski – poniżej 20 proc. PKB – jest za niska jak na kraj średniego rozwoju. Taki poziom inwestycji w PKB mają zazwyczaj kraje bardzo biednie lub bardziej rozwinięte, gdzie większą rolę gra konsumpcja (dla porównania – w Chinach inwestycje wynoszą połowę PKB, a w bogatszej od nas Korei – ok. 30 proc.).

Czy więc naprawdę większe inwestycje są niemożliwe? A może brakuje nam woli politycznej, aby podjąć się tego wyzwania, lub odrzucamy rolę państwa w stymulowaniu inwestycji?

Nie byłoby Doliny Krzemowej

Przez ostatnie 25 lat różnej maści liberałowie kusili Polaków magiczną pigułką prywatyzacji i deregulacji, która miała w ekspresowym tempie wprowadzić do Polski dobrobyt – mimo że nie ma w historii ani jednego większego kraju, który by się w ten sposób, czyli przy minimalnej ingerencji państwa – rozwinął z poziomu średniego do czołówki światowej.

Nawet USA dogoniła i przegoniła gospodarczo świat za pomocą ochrony „raczkujących przemysłów", a także dzięki wielkim państwowym inwestycjom infrastrukturalnym i wojskowym. Nie byłoby dziś Doliny Krzemowej, gdyby nie dekady nierynkowych wojskowych inwestycji z kieszeni podatników.

To właśnie pragmatyzm gospodarczy prezentowany w programie PiS, w którym obniżenie barier biurokratycznych i ułatwienie prowadzenia działalności gospodarczej idzie w parze z aktywną polityką przemysłową państwa, jest normalnością światową.

Arogancja władzy

W swoim niedawnym tekście w „Rzeczpospolitej" Jarosław Makowski i Konrad Niklewicz oświadczyli, że „PO chce państwa sprawnego, gdzie obywatel jest partnerem dla władzy". Po bojkocie referendum warszawskiego czy zignorowanym milionie podpisów w sprawie sześciolatków nie jest łatwo w to wierzyć. Przykłady alienacji i arogancji władzy spotyka się na każdym kroku.

Maciej Świrski (prezes obywatelskiej inicjatywy Reduta Dobrego Imienia, która ostatnio skłoniła linie lotnicze British Airways do wycofania niemieckiego filmu „Nasze matki, nasi ojcowie" z pokładów ich samolotów) złożył powiadomienie do prokuratury w sprawie antypolskiej strony na Facebooku „Fuck Poland". W odpowiedzi w jednej kopercie otrzymał dwa pisma – jedno informujące o wszczęciu postępowania, drugie o jego umorzeniu. Oba pisma w prokuraturze zostały wydrukowane w odstępie 17 minut. O jakim tu więc partnerstwie z obywatelem piszą Makowski i Niklewicz?

W dzisiejszej Polsce społeczeństwo obywatelskie, tak promowane przez lewicującą Unię Europejską, najbardziej manifestuje się po prawej stronie: Kluby Gazety Polskiej, ekosystem społeczny wokół mediów ojca Rydzyka, społecznie organizowana pamięć o Żołnierzach Wyklętych, Marsz Niepodległości  – można oceniać różnie, ale należy docenić obywatelski charakter tych przedsięwzięć.

PiS, który politycznie spina co prawda nie wszystkie, ale znaczną część tych inicjatyw, dzisiaj jest bardziej wiarygodnym reprezentantem myśli obywatelskiej niż PO. Nie dziwi więc, że renomowany ekspert od społeczeństwa obywatelskiego, prof. Piotr Gliński, zdecydował się na współpracę właśnie z PiS.

Konieczna mobilizacja

Wyższe płace, dostępne mieszkania, więcej obywatelskości, powszechna służba zdrowia, zwalczanie korupcji – te wszystkie cele leżą w klasycznym interesie klasy średniej i ludzi do niej aspirujących. Problem w tym, że długofalowy interes często jest przykrywany krótkoterminowymi bodźcami. Większość członków klasy średniej zgodzi się z tym, że mieszkania są za drogie w relacji do zarobków – jednak gdy kredyt został już zaciągnięty, trudno zaakceptować działania, które skutkowałyby drastycznym obniżeniem ceny za metr kwadratowy. Klasa średnia wolałaby przejrzysty i uczciwy system administracyjny i zdrowotny, ale skoro już jest, jak jest, to korzysta z możliwości uniknięcia punktów karnych w rejestrze, dając „w łapę" drogówce, lub skrócenia kolejki do chirurga, wręczając kopertę.

Dla dojrzewającej dopiero polskiej klasy średniej jest to typowy dylemat rozwojowy znany jako problem potrzeby „odroczenia nagrody" (delayed gratification).

Publicysta „Rzeczpospolitej" Michał Szułdrzyński nazwał program PiS krytycznie „programem mobilizacji narodowej", ale w pewnym sensie trafnie określił sedno tego programu. Jeśli chcemy dogonić świat, to mobilizacja jest konieczna. Tylko dzięki takim mobilizacjom wysoko rozwinięte kraje osiągnęły swoje dzisiejsze pozycje. Narodową mobilizacją był „New Deal" w USA, potem „wyścig kosmiczny" i wola wygrania zimnej wojny. Podobnie niemiecki powojenny „Wirtschaftswunder".

PO brakuje wiary w możliwości Polski, a brak woli politycznej nie pozwala jej realizować sensownych pomysłów, takich jak Polskie Inwestycje, z należytą determinacją. A w dziedzinie obywatelskości PO niestety kompletnie się już skompromitowała. Rola formacji postkomunistycznych zawęża się coraz bardziej do bycia obrońcą przywilejów i dobrego samopoczucia komunistycznych emerytów i zapewne za kilka lat podzielą ich los.

Jarosław Gowin postawił na przedwczorajszy liberalizm podręcznikowy i przez to zrezygnował z większości narzędzi potrzebnych do wydostania się z pułapki średniego dochodu. Polacy, nawet przedsiębiorcy – czując, że hasła wycofywania państwa w dzisiejszej sytuacji to gaszenie pożaru ogniem – odwracają się od jego inicjatywy.

Polska klasa średnia powinna więc zrozumieć, że wbrew dominującej narracji pozostał jej tylko PiS. Ambitna wizja Polski, odwaga w podejmowaniu stanowczych działań i – jeżeli jest to potrzebne – również w przeciwstawianiu się grupom nacisków, a w końcu pragmatyzm gospodarczy oraz obywatelskość – to może jej ostatnia szansa.

Autor jest konsultantem strategicznym pracującym dla firm i instytucji państwowych na całym świecie oraz członkiem Rady Programowej Prawa i Sprawiedliwości

Program PiS określa główne wyzwania dla Polski jako pułapkę średniego dochodu oraz zbliżającą się katastrofę demograficzną. Są to dwa poważne zagrożenia, które mogą zepsuć w przyszłości „lemingom" wyjazd na narty lub miłą atmosferę przy grillu.

Dlaczego? Pułapka średniego dochodu to wyczerpanie się modelu rozwoju gospodarczego polegającego na otwarciu się na zagraniczny kapitał i zagraniczne rynki zbytu przy równocześnie bardzo niskich płacach. W tym modelu, który napędzał nasz wzrost w ciągu ostatnich dekad, gospodarka krajowa produkuje rzeczy lub świadczy usługi wymyślone gdzie indziej i w dużej mierze konsumowane gdzie indziej.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?