To fakt. Ba! „Zaparkowałem" – duże słowo. Zatrzymałem się, wysiadła żona by odebrać lekarstwo. Próbowałem się wycofać, ale – jak to mówią „ nie dało rady". Półciężarówka zasłaniała wyjazd, ciągle ktoś na mnie trąbił, pohukiwał. Szamotałem się dobrą chwilę jak elektron walencyjny, w końcu odpuściłem. Po kilku minutach wróciła żona, a że pracowała kiedyś na górnym pokładzie lotniskowca „USS Nimitz" szybko wyswobodziliśmy się z korka. Po kilkunastu dniach otrzymałem jako podejrzany wezwanie na policję. Strachy i paragrafy. Po godzinie oczekiwania na posterunku dopuszczono mnie przed groźne oblicze śledczego; pokazał mi wniosek ochrony o ukaranie mnie za zaparkowanie samochodu w miejscu niedozwolonym. Ochroniarz nie znalazł czasu aby podejść do mnie i pomóc przy wyjeździe, za to znalazł czas by „pstryknąć fotkę" i napisać doniesienie. Odmówiłem poddania się karze, sprawa została skierowana do Sądu. Zapewne odbędzie się parę rozpraw – jak ktoś czytał Kafkę to wie. Lecz zanim ruszyła machina, musiałem podpisać dokument, który pozwalam sobie przedstawić.