Stanisław Remuszko: Głuchy telefon

Kiedyś prawda była w cenie

Publikacja: 23.11.2014 13:49

Stanisław Remuszko

Stanisław Remuszko

Foto: rp.pl

Niezrównany pisarz, globtrotter, reportażysta, bywalec i gawędziarz – jednym słowem wielki Melchior Wańkowicz – w którejś ze swoich książek („Królik i oceany”?) opisywał z podziwem, jak redakcje renomowanych amerykańskich pism skrupulatnie sprawdzają drobne szczegóły kierowanej do druku informacji – w tym także teksty własnych dziennikarzy. Specjalnie zatrudnieni reserczerzy weryfikują wszystko, od marki wiecznego pióra, przez numer butów, do odcienia koloru oczu bohatera reportażu. – Czytelnik musi być absolutnie pewien, że jeśli redakcja podaje, iż ktoś tam, żywy i konkretny, na przykład „zapiął pas na czwartą dziurkę”, to nie była to dziurka ani trzecia ani piąta! – opowiadał z zawodowym zachwytem Mistrz Melchior.

Rzecz jasna, ten kategoryczny wymóg absolutnej zgodności z rzeczywistością nie dotyczył ocen i opinii publicystycznych, felietonowych czy komentatorskich, lecz wyłącznie informacji. Stawką była wiarygodność gazety i zaufanie czytelników. Informacja zawsze musiała być stuprocentowo prawdziwa. Zła czy dobra – zawsze prawdziwa. Prawda była w cenie. W każdym razie tak ponoć było w porządnej prasie przed II wojną światową, a nawet jakiś czas po.

Teraz jest inaczej.

Nawet nie podaję medialnych nazw, tytułów, stron ani dat, bo praktyka stała się powszechna i każdy może sam sobie coś podobnego znaleźć. Dziś informacja wartościowa – to tyle, co sensacyjna, najlepiej wojenna, z nieboszczykiem na okrasę. Człowiek zagląda do jednego z głównych nadwiślańskich portali i czyta: ”Palestyński Hamas porwał izraelskiego żołnierza”. Nazajutrz człowiek powtórnie zagląda do tego samego portalu, i widzi w nagłówku: „USA żądają bezwarunkowego uwolnienia izraelskiego żołnierza”. Na trzeci dzień człowiek z rozpędu i ciekawości klika w to samo miejsce, a tam wiadomość z Tel Awiwu: „Żołnierz nie został porwany, tylko zginął w boju”.

Inny główny portal, a na nim alarmistyczna czołówka ze zdjęciem: „Intruz ze wschodu na szwedzkim niebie”! Oj, niedobrze, myślę ze strachem, Putin atakuje nawet neutralną Szwecję, i czytam:„Niezidentyfikowany samolot, według wojskowych na pewno rządowy, nadleciał ze wschodu, przeleciał nad Gotlandią i przebywał na odcinku 55 kilometrów w szwedzkiej przestrzeni powietrznej”. Kurcze blade, ruski Air Force One robi nalot? Może carowi odbiło i sam usiadł za sterami tego rządowego bombowca? Ale klikam po 24 godzinach i tam stoi: „To była maszyna amerykańska. Zwiadowczego RC-135 Rivet Joint wysłano na wschód w celu elektronicznego podsłuchiwania rosyjskich wojsk”.

Straszna tragedia malezyjskiego boeinga. Prawie 300 niewinnych cywilnych ofiar. Wszyscy, ale to dosłownie wszyscy, z prezydentami Obamą i Komorowskim na czele, nie mówiąc już o szefach najważniejszych światowych mediów (BBC, CNN, TVP, „GW”) od początku nie mają najmniejszych wątpliwości, kto dopuścił się tej zbrodni, a jedyne rozbieżności dotyczą tego, czy to przeszkoleni przez Moskwę ukraińscy terroryści, czy też, wprost, tajna spec-grupa ruskiego specnazu. Ale oto po paru dniach zapada jednomyślna uchwała Rady Bezpieczeństwa ONZ o powołaniu międzynarodowej komisji – i w tym samym momencie ci sami politycy i te same media, wszystkie co do jednego, nagle nabierają wody w usta. Temat schodzi z czołówek jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. To się nazywa: „informacyjna niezależność” albo: „prawda przez milczenie”.

Na koniec moja własna „Rzepa” (nie, żebym od razu był panem Hajdarowiczem, lecz przecie jakoś moja, skoro mam zaszczyt gościć na jej łamach od pół roku). Niby nic, ale jeden z panów redaktorów pisze od siebie tak: „Kanclerz Angela Merkel nie ma wątpliwości, że rosyjski prezydent urwał się z choinki i, jak sama powiedziała, stracił kontakt z rzeczywistością”. Sprawdzam. Okazuje się, że „Rzepa” powtarza za „New York Timesem”. Skąd „NYT” to wie? Powołuje się na anonimowe źródła. A te źródła? Zostały „zaznajomione z treścią telefonicznej rozmowy pani Merkel z panem Obamą”. Jak to zweryfikować? Nie wiadomo.

Że się czepiam? Niech będzie.

Niezrównany pisarz, globtrotter, reportażysta, bywalec i gawędziarz – jednym słowem wielki Melchior Wańkowicz – w którejś ze swoich książek („Królik i oceany”?) opisywał z podziwem, jak redakcje renomowanych amerykańskich pism skrupulatnie sprawdzają drobne szczegóły kierowanej do druku informacji – w tym także teksty własnych dziennikarzy. Specjalnie zatrudnieni reserczerzy weryfikują wszystko, od marki wiecznego pióra, przez numer butów, do odcienia koloru oczu bohatera reportażu. – Czytelnik musi być absolutnie pewien, że jeśli redakcja podaje, iż ktoś tam, żywy i konkretny, na przykład „zapiął pas na czwartą dziurkę”, to nie była to dziurka ani trzecia ani piąta! – opowiadał z zawodowym zachwytem Mistrz Melchior.

Pozostało 83% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika