Niezrównany pisarz, globtrotter, reportażysta, bywalec i gawędziarz – jednym słowem wielki Melchior Wańkowicz – w którejś ze swoich książek („Królik i oceany”?) opisywał z podziwem, jak redakcje renomowanych amerykańskich pism skrupulatnie sprawdzają drobne szczegóły kierowanej do druku informacji – w tym także teksty własnych dziennikarzy. Specjalnie zatrudnieni reserczerzy weryfikują wszystko, od marki wiecznego pióra, przez numer butów, do odcienia koloru oczu bohatera reportażu. – Czytelnik musi być absolutnie pewien, że jeśli redakcja podaje, iż ktoś tam, żywy i konkretny, na przykład „zapiął pas na czwartą dziurkę”, to nie była to dziurka ani trzecia ani piąta! – opowiadał z zawodowym zachwytem Mistrz Melchior.
Rzecz jasna, ten kategoryczny wymóg absolutnej zgodności z rzeczywistością nie dotyczył ocen i opinii publicystycznych, felietonowych czy komentatorskich, lecz wyłącznie informacji. Stawką była wiarygodność gazety i zaufanie czytelników. Informacja zawsze musiała być stuprocentowo prawdziwa. Zła czy dobra – zawsze prawdziwa. Prawda była w cenie. W każdym razie tak ponoć było w porządnej prasie przed II wojną światową, a nawet jakiś czas po.
Teraz jest inaczej.
Nawet nie podaję medialnych nazw, tytułów, stron ani dat, bo praktyka stała się powszechna i każdy może sam sobie coś podobnego znaleźć. Dziś informacja wartościowa – to tyle, co sensacyjna, najlepiej wojenna, z nieboszczykiem na okrasę. Człowiek zagląda do jednego z głównych nadwiślańskich portali i czyta: ”Palestyński Hamas porwał izraelskiego żołnierza”. Nazajutrz człowiek powtórnie zagląda do tego samego portalu, i widzi w nagłówku: „USA żądają bezwarunkowego uwolnienia izraelskiego żołnierza”. Na trzeci dzień człowiek z rozpędu i ciekawości klika w to samo miejsce, a tam wiadomość z Tel Awiwu: „Żołnierz nie został porwany, tylko zginął w boju”.
Inny główny portal, a na nim alarmistyczna czołówka ze zdjęciem: „Intruz ze wschodu na szwedzkim niebie”! Oj, niedobrze, myślę ze strachem, Putin atakuje nawet neutralną Szwecję, i czytam:„Niezidentyfikowany samolot, według wojskowych na pewno rządowy, nadleciał ze wschodu, przeleciał nad Gotlandią i przebywał na odcinku 55 kilometrów w szwedzkiej przestrzeni powietrznej”. Kurcze blade, ruski Air Force One robi nalot? Może carowi odbiło i sam usiadł za sterami tego rządowego bombowca? Ale klikam po 24 godzinach i tam stoi: „To była maszyna amerykańska. Zwiadowczego RC-135 Rivet Joint wysłano na wschód w celu elektronicznego podsłuchiwania rosyjskich wojsk”.