Zakup przez TVP prawa do transmisji mundialowych rozgrywek okazał się udaną decyzją. Z kilku powodów. Po pierwsze, jak podało TVP, zysk nadawcy na chwilę obecną wyniósł 10 mln zł netto – przy czym należy pamiętać, że TVP transmitowała rozgrywki na otwartym kanale. Zresztą trudno sobie wyobrazić sytuację, w której publiczna telewizja płaci publicznymi pieniędzmi za prawa do transmisji dla widzów, którzy zechcą wykupić usługę na kodowanym kanale. Po drugie, decyzja o transmisji rozgrywek na TVP Sport to inwestycja w popularyzację samego kanału, a także pewne ocieplenie wizerunku Telewizji Polskiej. Przesunięcie akcentów z polityki na sport. Apele przeciwników PiS, by oglądać mecze, ale zaklejać logo TVP na ekranie, są – może nieco humorystycznym – przykładem rozterek między chęcią korzystania z oferty publicznego nadawcy a sprzeciwem wobec jego linii politycznej.
W tle informacji o mundialowym zysku TVP mamy spór między obecnym prezesem Jackiem Kurskim a byłym, Juliuszem Braunem – o wyniki oglądalności. Jacek Kurski twierdzi, że Jedynka i Dwójka odnotowały największy od lat wzrost oglądalności, Juliusz Braun podkreśla, że to za jego prezesury TVP (wszystkie kanały) mogła poszczycić się największym przyrostem liczby widzów. Każdy z prezesów podaje inne dane, ale cel jest ten sam: pokazać, że jest się prezesem, który umiejętnie łączy misję z komercją.
Czy hasło o łączeniu misji z komercją nie jest jednak zaklinaniem rzeczywistości? Trudno wyobrazić sobie sytuację, w której TVP działa na takich samych zasadach, jak Polsat czy TVN, to jest bez wsparcia z budżetu państwa, a jednocześnie wykonuje kosztowne misyjne powinności. Kilka miesięcy temu podczas debaty na temat misyjności mediów publicznych, zorganizowanej przez Instytut Staszica, padło ciekawe pytanie: czy nie czas „sprywatyzować" misję? Skoro jej realizacja wiąże się z publicznymi środkami, to czy nie byłoby zasadne dopuszczenie do niej podmiotów prywatnych? W takim modelu o środki na produkcję i emisję programu mogliby ubiegać się różni nadawcy, przy zapewnieniu pewnego progu oglądalności bądź słuchalności.
Propozycja jest ciekawa, chociaż jej wprowadzenie oznaczałoby rewolucję w publicznych mediach. Jednak, póki co, jest niemożliwa do zrealizowania, choćby nawet przyklasnęła jej sejmowa większość. Z powodu prozaicznego – nie dysponujemy w Polsce narzędziem do mierzenia rzeczywistej słuchalności radia, a badania telemetryczne, stosowane przez jedną firmę, budzą zastrzeżenie części nadawców, z TVP na czele. Słuchalność stacji radiowych ustalana jest tak samo, jak poparcie dla partii politycznych: po prostu wykonywane są telefony do respondentów z pytaniem, jakiego radia słuchają. Dlatego stacjom opłaca się inwestować w outdoor. Z kolei TVP stara się udowodnić, że badania telemetryczne Nielsena odbiegają dalece od jej szacunków. Niestety, od czasu, gdy nie ma już badań telemetrycznych OBOP, trudno o wiarygodną weryfikację wyników.
Na razie więc wspólne dzielenie się misją przez publicznych i prywatnych nadawców nam nie grozi. Ale optymistycznym sygnałem, że prywatni i publiczni mogą jednak tworzyć wspólne projekty, jest podpisany w czerwcu list intencyjny między TVP, TVN i Polsatem ws. stworzenia konkurencyjnej oferty na polskim rynku, która doprowadzi do obniżenia kosztów nadawania programów w ramach naziemnej telewizji cyfrowej. Dobry krok w dobrym kierunku.