Nie ma co ukrywać: sezon letni w pełni. A wraz z sezonem letnim mamy zmorę felietonistów, czyli brak bieżących tematów stanowiących punkt zaczepienia dla felietonów. Póki co ratowała nas kampania przed wyborami prezydenckimi i bardziej lub mniej mądre opinie, które podczas niej głoszono. Teraz temat wyborów w naturalny sposób wygasł, a pandemia mniej straszy od czasu, gdy można iść do fryzjera i wyjechać na wakacje.
O czym pisać? Straszyć tym, że po lecie zaraza i lockdown mogą powrócić? To raczej temat dla epidemiologów. Ostrzegać przed ciężką recesją i gwałtownym wzrostem bezrobocia na jesieni? Nie uchodzi, po ciężkiej wiośnie ludziom należy się teraz chwila oddechu. Zmyślać coś ciekawego o gospodarce? I tak nie przebije się takich fajerwerków, jak to, że pieniądze z 500+ mogą być zabrane na spłatę żydowskich roszczeń.
Pozostaje napisać serię poważnych felietonów o tym, jak może zmienić się świat po pandemii, patrząc na to z perspektywy Polski. Bo uważam, że niezależnie od tego, jak ciężki i długotrwały będzie wywołany pandemią kryzys, ważniejsze będą jej skutki długookresowe.
Długookresowe konsekwencje będą znaczące przede wszystkim dlatego, że mamy do czynienia z kryzysem ekonomicznym zupełnie innym niż dotąd. Nie wygenerowaliśmy go nadmiernymi wydatkami, nie doprowadzili do niego nieodpowiedzialni politycy ani żądni zysków finansiści. Nie zawiniło żadne giełdowe szaleństwo ani zła polityka stóp procentowych, ani błędna strategia korporacji międzynarodowych, ani globalizacja.
Przyniósł go mikroskopijny, owinięty w białkową osłonkę strzępek nici kwasu RNA, zwany wirusem. I ten właśnie wirus spowodował, że każdy, kto ma choć odrobinę oleju w głowie, musiał wczesną wiosną zadać sobie pytanie: czy czasem nie zaczyna się koniec świata, który znamy? A w porównaniu z tym wszelkie dywagacje na temat zmian PKB, kursów walut, deficytu budżetowego oraz zalet i wad 14. emerytury traciły znaczenie.