W kadencji Donalda Trumpa amerykańska administracja dokonała kilku wolt w polityce zagranicznej. Wątpliwy dorobek biznesowy i kontrowersyjna osobowość samego prezydenta mogły budzić nadzieję, że były to jedynie nieracjonalne działania podejmowane impulsywnie. W rezultacie prezydentura Joe Bidena oznaczałaby przywrócenie przerwanej linii polityki zagranicznej. Zresztą sam prezydent elekt zapowiedział powrót do multilateralizmu. Powrotu do mitycznego starego świata jednak nie będzie. W wymierny sposób przekona się o tym biznes międzynarodowy.
Oczywiście, dojdzie do pewnych korekt. Na przykład prezydent elekt Joe Biden już zapowiedział odwrócenie skutków skandalicznej zapowiedzi poprzednika o wycofaniu się z porozumienia paryskiego dotyczącego ochrony klimatu. Być może nowy prezydent bardziej doceni doniosłość ochrony dziedzictwa przez UNESCO i zadecyduje o powrocie na forum organizacji. Zasadniczych zmian trudno się jednak spodziewać, co ilustrują trzy obszary międzynarodowego prawa gospodarczego.
Handel międzynarodowy
W relacjach ze Światową Organizacją Handlu (WTO) Stany Zjednoczone ostentacyjnie przedłożyły własny interes ponad wysiłki na rzecz harmonijnej współpracy. Zresztą nawet ów interes własny miewał specyficzny wymiar. Tak choćby było w przypadku brzmiącego znajomo z polskiej perspektywy zablokowania przez Waszyngton kandydatury własnej obywatelki Ngozi Okonjo-Iweala, faworytki w wyścigu o stanowisko dyrektora generalnego WTO. USA zdołały również zablokować nominacje członków do ciała odwoławczego WTO, co ostatecznie doprowadziło do paraliżu systemu rozstrzygania sporów. Koncentrując się na tym ostatnim epizodzie, łatwo o oskarżenie, że mamy do czynienia z kryzysem WTO spowodowanym przez irracjonalność polityki Trumpa. Oba elementy tego stwierdzenia są jednak wątpliwe.
Po pierwsze, nie jest oczywiste, czy faktycznie mamy do czynienia z kryzysem multilateralizmu w ramach WTO. Historia postępującej liberalizacji handlu międzynarodowego, począwszy od skromnych początków ogólnego układu w sprawie ceł i handlu (GATT 1947), przez powołanie w 1995 r. Światowej Organizacji Handlu, skończywszy na obstrukcję Trumpa, brzmi dobrze, jednak stanowi wyidealizowaną narrację. Współpraca pod egidą GATT–WTO nie była ani harmonijna, ani tym bardziej egalitarna. Dość przypomnieć, że funkcjonowanie GATT było naznaczone konfliktem Północ–Południe dotyczącym zaawansowanej liberalizacji zasad obrotu towarami wysoko przetworzonymi oraz szerokich wyjątków chroniących te same rynki przed konkurencją ze strony państw słabiej rozwiniętych choćby w obszarze rolnictwa czy tekstyliów.
Jedną z bezpośrednich przesłanek powołania WTO było zaś zablokowanie mechanizmu rozstrzygania sporów funkcjonującego w ramach GATT. Powołanie WTO niekoniecznie spełniło oczekiwania pokładane w nowej organizacji, a przynajmniej nie wszystkich. O ile istotnie rozbudowano regulacje dotyczące choćby liberalizacji handlu usługami czy handlowych aspektów własności intelektualnej, o tyle negocjacje w sprawie zrównoważonego rozwoju w ramach tzw. rundy rozwojowej z Dauhy utknęły w martwym punkcie. W tym sensie ani GATT, ani WTO nigdy nie były równie multilateralne – jeżeli rozumiemy przez coś więcej niż tylko liczebność traktatu – jak sugerowali to krytycy Trumpa.