Podatek liniowy, z czego przeciętny Polak nie zdaje sobie sprawy, polega na tym, że kto zarabia dwa razy więcej, płaci dwa razy większy podatek, a kto trzy razy więcej – trzy razy większy. Natomiast obowiązujący podatek progresywny – z czego Polak jeszcze bardziej sobie nie zdaje sprawy – polega na tym, że kto zarabia dwa razy więcej, płaci teoretycznie podatek trzy razy większy, ale w praktyce o połowę mniejszy od tego, kto zarabia od niego dwa razy mniej. A ten, kto zarabia trzy razy więcej, zwykle nie płaci nic. Dzieje się tak dlatego, że podatek progresywny nie może istnieć bez rozmaitych ulg i zwolnień; inaczej po prostu zarżnąłby gospodarkę. Owe zaś ulgi i zwolnienia dają ten efekt, że powyżej pewnego poziomu wystarczy odrobina oleju w głowie, a da się tak zarządzić swymi wydatkami, żeby podatek przestał być problemem. Mówię tu oczywiście tylko o zastosowaniu się do przepisów, nie o żadnych, broń Boże, oszustwach.
Wszystkie owe komplikujące system ulgi i zwolnienia powodują, że do weryfikowania PIT trzeba zatrudniać cały tłum urzędników, ale, powiedzmy sobie szczerze, ludzie, którzy o tym decydują, z reguły są dobrze uposażeni. Dlatego tak bardzo jest im na rękę, żeby przeciętny Polak przypadkiem nie zaczął rozumieć, o co z tym podatkiem liniowym chodzi.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2008/04/24/podzwonne-dla-liniowego/]Skomentuj na blogu[/mail][/ramka]