Nie tak dawno, w czasach szalejącego bezrobocia, a więc jeszcze dwa, trzy lata temu, nikt specjalnie się pracownikami nie przejmował. Perspektywa znalezienia się poza firmą mocno studziła wybujałe żądania podwładnych (zwłaszcza te dotyczące podwyżek), o awansie lepiej było nie wspominać, za to dobrze widziane było wyrażenie zgody na tzw. samozatrudnienie. Zdobycie stałego etatu w nowej firmie graniczyło bowiem z cudem. Dziś, gdy o pracę łatwiej, pracownicy bywają mniej wyrozumiali. Ale czy pracodawcy na taki brak wyrozumiałości są przygotowani?
Przykład dała ostatnio Telewizja Puls. Wydarzenia potoczyły się szybko i dramatycznie. O tym, że połowa załogi właściwie z dnia na dzień straci pracę, wiedziało tylko ścisłe kierownictwo. Większości zwalnianych ludzi przysługiwała tylko miesięczna odprawa. Dla wielu osób, które łączyły swoją karierę z tą stacją, było to stanowczo za mało. Rozpoczęły się jednak negocjacje z sądem pracy w tle. Stanęło (na razie) na trzech miesięcznych całościowych wynagrodzeniach. Czy pracownicy wynegocjują więcej? Raczej nie, bo część osób już znalazła nową posadę, więc ich determinacja się zmniejszyła, inni dalej przeżywają stres.
Pracodawca ma prawo zwolnić zbędne osoby w każdej chwili, ale w czasach rynku pracowników musi się liczyć z reakcją adekwatną do swoich poczynań.