Polska po raz pierwszy będzie w tym roku importerem netto węgla kamiennego. Sprowadzimy go co najmniej 8 mln ton, głównie z Rosji i Ukrainy. Mści się na nas odkładana prywatyzacja kopalń. Nie ma pieniędzy na wydobycie z nowych, trudno dostępnych złóż, tak by dostarczać klientom węgiel wysokokaloryczny, na który rośnie zapotrzebowanie. Kłopoty oznaczają coraz większe koszty, co więcej, będą one nieuchronnie dalej rosły. Bez wyższego poziomu inwestycji wydobycie węgla kamiennego będzie rokrocznie spadać, dlatego coraz więcej będziemy wozić go znad morza na Śląsk, co jest absurdem. Ale taką mamy rzeczywistość.
Przewozy węgla to ponad 40 proc. całego polskiego transportu kolejowego w Polsce. Dlatego o problemie sprawności infrastruktury kolejowej warto mówić także w aspekcie bezpieczeństwa energetycznego. Główne problemy związane z tą formą transportu to braki w taborze, mała rytmika przewozów tego paliwa w okresie jesienno-zimowym oraz ograniczone moce operatorów prywatnych. Zmorą są też ograniczenia prędkości związane z fatalnym stanem infrastruktury. Właśnie kolej przez zwiększenie środków krajowych na bieżące remonty i utrzymanie torów jest najlepszym polem do interwencji państwa.
Najgorsza sytuacja jest w elektroenergetyce. W ostatnim kwartale roku, na progu sezonu grzewczego, kopalnie zmniejszą dostawy węgla dla elektrowni nawet o 40 proc. Wg spółki PSE Operator zapasy węgla w niektórych elektrowniach wystarczą na mniej niż 20 dni. Tymczasem zgodnie z przepisami wytwórcy energii powinni stale mieć zasoby na 30 dni produkcji. Nic dziwnego, że teraz najważniejszym problemem dla sektora jest, oprócz rosnących cen węgla, pewność dostaw. Czy grozi nam ograniczenie mocy i chłodne kaloryfery? Obawy byłyby mniejsze, gdybyśmy także w celu utrzymania podaży, budowali rocznie instalacje dostarczające przynajmniej 1200 megawatów prądu. I gdybyśmy nie bali się energii atomowej, w sytuacji gdy w obrębie 300 km od granicy i tak funkcjonuje dziesięć takich elektrowni.