Marek Goliszewski, założyciel Business Center Club, zafascynowany historycznymi doświadczeniami starożytnej Grecji i Rzymu, XII-wiecznych gildii i cechów w Polsce, dekretami Fryderyka Augusta i przedwojennymi dekretami prezydenta RP, nawołuje na łamach „Rz” z 21 listopada: „nie bójmy się samorządu gospodarczego”. To ciekawe, że chociaż BCC w każdym swoim stanowisku, i słusznie, wzywa rząd do ograniczenia deficytu finansów publicznych oraz ich reformy, jednocześnie chce, aby powszechna organizacja przedsiębiorców była finansowana z kasy państwowej, czyli odpisu podatku VAT.
[srodtytul]Kilka sprzeciwów[/srodtytul]
Utrzymywanie jakiejkolwiek organizacji przedsiębiorców z podatków uważam za obciążenie jej grzechem pierworodnym, bo taki sposób finansowania wyklucza skuteczność, niezależność, zabieganie o interesy członków zamiast interesy organizacyjnej administracji. Chcemy gospodarki z maksymalnie ograniczoną rolą państwa i nagle domagamy się, aby utrzymywało ono naszą reprezentację? To budzi mój głęboki sprzeciw.
Podobnych sprzeczności w pomyśle (odnoszę się tylko do tez artykułu) jest więcej. Autor koncepcji pisze, że samorząd jest potrzebny, bo 1,7 mln przedsiębiorców nie ma swojej reprezentacji politycznej i zawodowej „jak choćby związki pracowników”. Nie odpowiada jednak na pytanie, czy taka reprezentacja polityczna jest w ogóle potrzebna i możliwa. Moim zdaniem nie.
Nie odpowiada też na inne pytanie, jakie natychmiast się pojawia: Czy to oznacza, że podobny pomysł powszechnego samorządu pracowników powinny zgłosić związki zawodowe i domagać się dotacji budżetowej na jego utrzymanie (np. przez odpis z podatku PIT)?