W poniedziałek giełdowe byki wykorzystały szanse na pokonanie poziomu 1900 pkt. Został on już osiągnięty w połowie kwietnia, po czym ceny akcji ulegały tylko niewielkim wahaniom. Starszym inwestorom nie muszę przypominać, iż poziom ten stanowił barierę nie do pokonania jakieś 10 – 12 lat temu, co może szczególnie ekscytować osoby podejmujące decyzje na bazie analizy technicznej. Pamiętając jednak, że obecnie funkcjonujemy w całkowicie innej rzeczywistości i żadnych analogii z tamtych czasów nie powinniśmy się doszukiwać.
Obecnie większość inwestorów zadaje sobie dwa podstawowe pytania. Przede wszystkim, czy nie zwracać uwagi na bardzo słabe wyniki spółek za pierwszy kwartał i nie najlepsze perspektywy kolejnych kilku kwartałów, skupiając się bardziej na poprawiających się wskaźnikach wyprzedzających?
Czy też zapomnieć o wskaźnikach wyprzedzających i uznać, iż dwuletnia perspektywa to zbyt odległy okres, żeby oczekiwać na niepewną poprawę wyników, ponieważ do tego czasu jeszcze wiele może się wydarzyć? W tym czasie można np. kupić dwuletnią obligację zapewniającą 5-, 6--procentową rentowność.
Rację mogą mieć jedni i drudzy. Ci pierwsi – optymiści – powinni moim zdaniem skupić się na jakości spółek kupowanych do portfeli. Jestem przekonany, iż rzetelny (niekoniecznie magiczny) dobór przyniesie w perspektywie dwuletniej większe zyski niż przysłowiowe 5 – 6 proc. w skali roku. Jednak inwestorzy, którzy nie maja pomysłu na taki dobór, powinni raczej pomyśleć o innych klasach aktywów, w tym przede wszystkim o obligacjach.
Coraz większy deficyt amerykańskiej gospodarki i nieustające emisje obligacji powodują, iż obligacje, nie tylko amerykańskie, osiągają coraz atrakcyjniejsze poziomy rentowności.