[link=http://blog.rp.pl/blog/2010/01/23/andrzej-krakowiak-nadchodzi-koniec-zlomowego-eldorado/]Skomentuj na blogu[/link]
Import używanych aut, radośnie rosnący od wejścia do Unii Europejskiej, w 2008 roku przekroczył 1,1 mln pojazdów rocznie. Właściciele komisów i lawet wyszukujący samochody, którymi wzgardzili Niemcy czy Francuzi, zacierali ręce. Wydawało się, że świetny biznes nie będzie miał końca – przecież Polacy nie wzbogacą się nagle na tyle, żeby móc pozwolić sobie na nowego passata zamiast dziesięcioletniego golfa.
Minął rok, ścisnął kryzys, biznes na starych autach się skończył. Ich import spadł w ubiegłym roku o jedną trzecią, do niespełna 700 tys. Prognozy na ten rok są równie słabe, więc właściciele komisów ręce zacierają dziś wyłącznie z zimna. I biją na alarm, że wiele osób może stracić pracę, a wiele małych firm upadnie. Jednak pomysłu, jak można im pomóc, po prostu nie ma.
Jest za to smutny wniosek. Polacy rzucili się po otwarciu europejskich granic na używane samochody nie dlatego, że nie lubimy jeździć nowymi. Po prostu na takie było nas stać. I nic się w tym względzie nie zmieniło. Dowody? Sprzedaż nowych aut w ubiegłym roku również spadała w dwucyfrowym tempie.
Pozostaje tylko się cieszyć, że przyjęta przez polski rząd kryzysowa taktyka nicnierobienia znowu zdała egzamin. Koncerny motoryzacyjne od dawna zabiegają przecież o administracyjne ograniczenie możliwości sprowadzania używanych aut. Gabinet Donalda Tuska na szczęście nie zdążył (a może nie chciał?) spełnić tych żądań.