Oto kraj, który aspiruje do roli jednego z rozgrywających na europejskiej scenie gospodarczej i politycznej, pokazuje, że może partycypować w akcji ratowania pogrążonych w kryzysie krajów starej Unii. Reprezentujemy europejski solidaryzm w najlepszej postaci. Do tego momentu wszystko jest OK. Ale jeśliby miało przejść od słów do czynów, cała sytuacja nie jest już wcale taka oczywista.

Udział w pomocowym projekcie zadeklarowały dwa kraje spoza strefy euro. Sytuacja Polski i Szwecji jest jednak zupełnie inna – my jesteśmy wciąż jeszcze na dorobku, korzystamy w znaczącym stopniu z funduszy pomocowych Unii Europejskiej. A jednym z ich celów jest ułatwienie odrabiania dystansu, jaki dzieli nowe kraje UE, przede wszystkim te z byłego bloku wschodniego, od rozwiniętego Zachodu. Gdybyśmy mieli – na zasadzie przekaż dalej – przesunąć część z tych środków (no bo niby skąd wziąć inne?) na wsparcie dłużników ze starej UE, trudno byłoby się w tym dopatrzyć większego sensu.

Być może łatwiej byłoby wyobrazić sobie naszą rolę, gdyby w grę wchodziła teraz pomoc np. dla Słowacji, a nie Grecji. Ale generalnie czasem nie warto wybiegać przed orkiestrę – my też mamy sporo do posprzątania na swoim podwórku, a w budżecie się nie przelewa. Jeśli uporządkujemy sprawy naszych finansów publicznych, wtedy możemy – nawet spoza strefy euro – pomagać maruderom. Ale na razie do ideału też nam daleko.