To eufemistyczne stwierdzenie. Ja mam wrażenie, że w polskim rządzie nie ma miejsca dla specjalistów i ekspertów. A nawet jeśli tacy jakimś cudem tam trafią, to szybko przemieniają się w zainteresowanych głównie sondażami polityków.
Najwyraźniej dotyczy to też samego Rostowskiego. Jak inaczej można wytłumaczyć jego pogląd – wyłożony m.in. w tym samym wywiadzie dla „Bloomberg BusinessWeeka" – że OFE „nakładają gigantyczny ciężar na polskie finanse publiczne"? Takie kategoryczne zdanie nie padłoby raczej z ust bezstronnego eksperta, którego interesują tylko gospodarcze fakty.
Żeby było jasne: nie twierdzę, że minister finansów świadomie mija się z prawdą. Twierdzę jedynie, że wśród „specjalistów czy ekspertów" wpływ reformy emerytalnej na stan finansów publicznych pozostaje kwestią sporną. Przekonani wydają się być jedynie politycy rządzącej koalicji, którym z oczywistych powodów nie uśmiecha się walka z nadmiernym długiem publicznym na drodze cięć wydatków i likwidacji przywilejów dużych grup wyborców.
Dlatego przemilczają fakt, że nie widać żadnej korelacji między rządowymi dotacjami dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (z którego ZUS wypłaca emerytury) a wielkością transferów składek z ZUS do OFE (na przykład w ub.r. dotacja pięciokrotnie przewyższała wartość składek przekazanych OFE). Z kolei dotacje dla ZUS nie przesądzają o deficycie sektora finansów publicznych, który przecież w ub.r. zmalał.
Zresztą o tym, że transfery do OFE będą początkowo tworzyły lukę w FUS, było wiadomo od początku reformy emerytalnej. Tak samo jak o tym, że – w długim horyzoncie czasowym – nie zwiększy to polskiego długu publicznego, a tylko ujawni dług ukryty, który kiedyś z powodów demograficznych i tak by się w księgach państwa uwidocznił. Sądzono nawet, że ujawnienie tego długu w czasie, gdy gospodarka jest zdrowa i dynamicznie się rozwija, będzie korzystne, bo da rządom czas na spokojne szukanie oszczędności zanim zmusi je do tego kryzys w finansach publicznych.