Podczas Kongresu Infrastruktury Polskiej apelowałem do wszystkich, żeby, korzystając z europejskich funduszy, korzystali także z europejskich wzorów umów podczas. Miałem na myśli przeszczepienie na grunt polski zapisów FIDIC, ale nie tylko. Marzy mi się, byśmy chętniej korzystali w Polsce z doświadczeń innych. Być może to mój bawarski punkt widzenia. Mieszkając jednak od kilkunastu lat w kraju nad Wisłą, chciałbym, żebyśmy, zamiast wyważać otwarte już drzwi, wykorzystali czas na inwestowanie w przyszłość. Gorączkowo dyskutujemy w Polsce o tym, co w latach pospolitego ruszenia w budownictwie infrastruktury źle zrobili inwestorzy, a co wykonawcy. To z założenia złe podejście. Nie będziemy dzięki temu mieli więcej dróg, nie zbudujemy ich szybciej. Ceny i koszty nie zbliżą się do realnych poziomów, a firmy budowlane, które wypadły z rynku, nie odrodzą się. Powinniśmy wszyscy uznać, że jeżeli przy okazji realizacji inwestycji, m.in. drogowych, pojawiają się jakieś koszty nieujęte w budżecie albo niektóre inwestycje są realizowane z opóźnieniem, to jest to nasz wspólny problem.
Kilka dekad temu z podobnym problemem mierzyła się branża budowlana w innych częściach Europy. Efektem tego było przyjęcie umowy, jaką jest FIDIC. W Polsce nie jesteśmy jeszcze w stanie – zwłaszcza strona inwestorska – zaakceptować jej zapisów. Podejmujemy próby dostosowywania ich do naszych warunków, gubiąc idee tego dokumentu opartego na harmonijnym podziale ryzyka miedzy partnerami.
Prędzej niż później, czy to się nam podoba, czy nie, będziemy musieli dostosować się do norm, jakie narzuca nam płatnik, czyli UE. Wiedzą to firmy, które na polski rynek przenoszą swoje know-how wynikające z zagranicznego pochodzenia, ale także te, które walczą o kontrakty za granicą. To, co jest nam potrzebne, to klarowne standardy umów, które pozwolą w czytelny sposób określić prawa i obowiązki wszystkich stron. Tak mają szanse powstać kontrakty precyzujące formy ich rozliczania – jasne i niebudzące wątpliwości. W Niemczech i Austrii wykonawcy rozpoczynają pracę z lepiej przygotowaną dokumentacją, działają przy mniejszym ryzyku gruntowym i w klarowniejszy sposób rozliczają prace dodatkowe w ramach ryzyk niepoliczalnych.
Firmy budowlane, ale także partnerzy publiczni, planując działania na następne lata, powinni pamiętać o tym, że dyrektywy unijne poszerzają zagadnienie konkurencyjności o standardy marketingowe, ekologiczne czy kadrowe. Jednym z ważniejszych jej wyznaczników jest także jakość oferowanego produktu wynikająca ze standardów pracy i wykształcenia pracowników. A także prowadzonych badań własnych albo stosowania rozwiązań innowacyjnych. Wszystko rzecz jasna podbudowane rachunkiem ekonomicznym.
Konieczność walki o przetrwanie na polskim rynku sprawia jednak, że wiele firm nie może pozwolić sobie na inwestowanie w rozwój i budowę swojej konkurencyjności na takim poziomie. Jeżeli pomyślimy o tym, że rozwój sektora budowlanego dynamicznie wpływa na inne sektory gospodarki, to z troską i powagą powinniśmy podejść do tego, co dzisiaj się w nim dzieje. Pamiętajmy, że w tej branży w Polsce zatrudnionych jest ok. 750 tys. ludzi.