Wie o tym każdy, kto ma jakiekolwiek doświadczenia z budowlańcami polegające chociażby na korzystaniu z ich usług przy remoncie mieszkania. Wszystko zawsze jest gotowe później niż wspólnie z fachowcami zaplanowaliśmy i prawie wszystko nie tak jak trzeba. No i przeważnie koszty są znacznie wyższe od przewidywanych w najgorszym nawet wariancie.
Podobna sytuacja jak przy niewielkich domowych remontach występuje niestety w przypadku wielkich prac budowlanych, tylko tu koszty naprawy fuszerek są oczywiście większe. No i można się spodziewać, że jeśli inwestycja była realizowana za publiczne pieniądze, to i opóźnienie będzie większe, i usterki poważniejsze, niż kiedy wykonawcom płaci inwestor prywatny.
Dowody? Proszę bardzo – choćby nasze drogi, masowo budowane i remontowane dzięki pieniądzom z Unii Europejskiej. Czy ktoś pamięta, żeby jakiś odcinek został oddany do użytku zgodnie z pierwotnym harmonogramem? A jeśli chodzi o koszty, to mimo uporczywego trzymania się przez generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad zasady, że wybiera się najtańszego wykonawcę, koszt wybudowania kilometra autostrady jest w Polsce wyższy niż w Niemczech, Hiszpanii czy Czechach.
Pod względem jakości prac sytuacja też nie wygląda dobrze. Jeżeli drogowa dyrekcja podaje, że norm nie spełnia aż 15 proc. badanych przez nią próbek (i to w najlepszym 2012 roku), to świadczy o tym, że i wykonawcy się nie przykładali, i kontrolerzy nie byli zbyt rygorystyczni przy odbiorze prac. No, ale tych ostatnich tłumaczy w jakiś sposób to, że żyją pod presją terminów, które zawalili ci pierwsi.
Bo publiczne inwestycje są bardzo ważne dla polityków, którzy uwielbiają przecinać wstęgi i chwalić się, jak bardzo przyczynili się do powstania nowych tras. Tak bardzo, że drogowcy czasami nie mają odwagi przekładać po raz kolejny terminu otwarcia odcinka tylko dlatego, że nie wszystko na nim zrobiono jak trzeba.