Pierwszą odpowiedź dostaliśmy parę tygodni temu, gdy Gazprom ogłosił nową cenę surowca dla Kijowa – 485 dol. za tysiąc metrów sześciennych. To o prawie 220 dol. więcej, niż Ukraińcy płacili wcześniej, i znacznie więcej, niż płaci większość odbiorców europejskich (średnia dla krajów Unii oscyluje obecnie ok. 370 dol.).

Fakt, że ceny rosyjskiego gazu wędrują ścieżką politycznych aliansów lub sporów nie jest niczym nowym. Cena rosyjskiego surowca dla Ukrainy mocno spadła jeszcze w grudniu 2013 r., co miało pokazać, ile Kijów może zyskać na zbliżeniu z Moskwą. Bardziej „przyjazne" stawki Kreml stosował też jako gest dobrej woli wobec państw zachodniej Europy, m.in. Austrii, Włoch, czy Niemiec. Nawet nam udawało się wynegocjować niższe ceny, które wg nieoficjalnych informacji obecnie wynoszą ok. 410 dol. za 1000 m sześc. Ale już np. kraje bałtyckie, uporczywie odrzucające propozycje bliższego sojuszu z Rosją, a nawet, o zgrozo,  wchodzące po kolei do strefy euro, płacą chyba najwięcej w Europie – znacznie ponad 450 dol.

Teraz podobną cenę mają płacić Ukraińcy, ale szef banku centralnego Stepan Kubiw zapowiedział właśnie, że rząd w Kijowie nie przyjmie tego dyktatu. Jego zdaniem najwyższa możliwa stawka to 386 dol. za tysiąc m. sześc.

Ukraina musi dziś pokazać siłę, innej drogi nie ma. Jeśli tego nie zrobi, w obliczu narastającego konfliktu i walk we wschodnich okręgach, droga do podziału kraju może stanąć otworem. Jednak integralność terytorialna to tylko jedna strona medalu. Gra toczy się też przecież o gospodarkę, całkowicie uzależnioną od surowców energetycznych, także tych rosyjskich.

I w jednym i w drugim przypadku Ukraina zostawiona sama sobie, skazana jest raczej na porażkę. Ale Kijów może być silny mając za sobą faktyczne, nie tylko deklarowane poparcie zachodniego świata. Zabiegać o nie, tak jak do tej pory, powinni w imieniu ukraińskiego rządu także nasi politycy, z premierem na czele. Nikt chyba lepiej nie będzie w stanie przekonać przywódców Niemiec, Wielkiej Brytanii, czy USA, że apetytu Kremla nie zaspokoi Krym, a nawet kawałek wschodniej Ukrainy...