Naciskają na to kraje południa, które mają problem z utrzymaniem tejże dyscypliny. Zresztą i tak mało kto w Unii ponosi konsekwencje przekroczenia poziomów długu czy deficytu finansów państwa. Najczęściej w razie problemów wyznaczane są nowe terminy dostosowania tych wskaźników do restrykcyjnych norm.
Ale patrząc z punktu widzenia Polski, raczej trudno poprzeć żadania rozluźnienia fiskalnego gorsetu. Chociaż wiele wskazuje na to, że byłoby to korzystne dla polityków. Nasz kraj ma czas na redukcję deficytu finansów publicznych do końca 2015 r. A to akurat rok wyborczy i rząd nie ma politycznego interesu w utrzymywaniu dyscypliny budżetowej. Tym bardziej, że dotyka to także zwykłych Polaków. Mimo pseudoreformy w OFE i uzyskanych dzięki temu kilkumiliardowych oszczędności, rząd wciąż nie może pozwolić sobie na odmrożenie płac w budżetówce (choć od kilku już lat pensje rzeszy urzędników - potencjalnych wyborców - realnie spadają), czy chociażby waloryzację skali podatkowej (jej zamrożenie oznacza, że wszyscy płacimy coraz wyższe podatki).
Rozluźnienie polityki fiskalnej w tym i przyszłym roku byłoby zmarnowaniem szansy, jaką daje nam ożywienie gospodarcze. Może nie jest to boom, ale gospodarka ma się wyraźnie lepiej niż rok temu i jest nadzieja, że w 2015 r. będzie rosła jeszcze szybciej. A w takiej sytuacji znacznie łatwiej jest robić oszczędności i tak gospodarować finansami, by mieć zapas na przyszłość, czyli możliwość zwiększania deficytu w naprawdę trudnych czasach, gdy trzeba gospodarkę wspomóc.
Pokusa, by przed wyborami nieco podsypać z budżetu „zwykłym ludziom", zawsze jest duża. Miejmy nadzieję, że trzymanie unijnej dyscypliny ustrzeże władzę przed takimi pokusami.