Pod wpływem nadzwyczajnych („pandemicznych") wydatków (i naturalnie zmniejszonych dochodów podatkowych) szybko narasta deficyt finansów publicznych, stosownie powiększając poziom długu publicznego. Z tym zjawiskiem trzeba się pogodzić – a nawet je polubić. Najsampierw trzeba je jednak zrozumieć. Z tym mają problem nie tylko koryfeusze naszej „nauki" ekonomicznej, ale także ogół wszechwiedzących dziennikarzy oraz – niestety – polityków.
Opozycja grzmi, ze oto rząd zadłużając kraj, prowadzi go do ruiny. Jest w tym duża doza złej wiary. Sprawując władzę opozycja nie postępowałaby inaczej (nawet, gdyby jej szefem został Leszek Balcerowicz). Z kolei rządzący najwyraźniej wstydzą się narastającego długu i bronią swojej polityki fiskalnej bez większego przekonania. Co gorsza, kursują pogłoski, że usiłuje się „coś zrobić" by powstrzymać tempo narastania długu publicznego – już to poprzez jakieś zakamuflowane podwyżki „opłat", już to poprzez większą powściągliwość jeśli idzie o wydatki.