Gazociąg Południowy nie wypalił; Gazprom zamroził wydobycie z wielkich złóż na Morzu Barentsa (projekt Sztokman); zamroził prace na największym rosyjskim złożu gazu Kowykta; teraz zamraża rozbudowę magistrali na potrzeby Tureckiego Potoku, który w ten sposób też niebawem został zamrożony.
To co się dzieje teraz wokół rosyjskiego gazociągu do Turcji, było do przewidzenia w momencie ogłoszenia przez Gazprom tego pomysłu. Turecki Potok to projekt polityczny, stworzony na kolanie i na potrzeby „godnego" wyjścia Gazpromu z zaawansowanej poważnie inwestycji, jaką był Gazociąg Południowy (South Stream). Rosyjscy eksperci od początku stukali się w czoła, zastanawiając się dla kogo tyle gazu (56 mld m3 - to zapowiedź Gazpromu z grudnia) do turecko-greckiej granicy Gazprom chce dostarczyć.
Europejscy klienci od razu zapowiadali, że nie będą budować gazociągów odbiorczych, a sama Grecja to bardzo niewielki rynek, do tego niewypłacalny. Pomimo to Gazprom brnął w inwestycję prawdopodobnie narzuconą przez Kreml. W czerwcu na Morze Czarne wypłynął nawet włoski statek do kładzenia rur na dnie morza, pomimo, że w międzyczasie Turcy zdecydowali, że dosyć już mają samotnych rządów prorosyjskiej partii prezydenta Erdogana.
Teraz Rosjanie w końcu przeanalizowali sytuację i zdecydowali się wstrzymać prace projektowe nad rozbudową tzw. Korytarza Południowego, czyli systemu gazociągów lądowych na terenie Rosji, które miały dostarczać gaz do podmorskiej części Tureckiego Potoku. Koszty rozbudowy są ogromne, ale to także zamówienia i miejsca pracy dla podwykonawców - w tym wypadku spółek Gazpromu.
Zamrożenie inwestycji jest „do odwołania" co świadczy, że wciąż nie ma porozumienia z Ankarą w sprawie zakupów gazu z Rosji. Jeżeli strony się nie dogadają, cała idea Tureckiego Potoku bierze w łeb.