Dopiero niesnaski polityczne zmusiły eksporterów do większej pracy i aktywnego poszukiwania rynków zbytu.

Na razie polski eksport żywności dalej trafia głównie na rynki europejskie, co także jest strategią ryzykowną. W końcu Niemcy, Francja czy Dania są spożywczymi potęgami. Na szczęście zmiany już widać, ponieważ rodzima produkcja trafia na coraz bardziej egzotyczne rynki poza Europą. Pamiętam swoje zdziwienie już kilka lat temu na widok polskich czekolad na sklepowych półkach w tajwańskim Tajpej.

Zmiany po części spowodowała Polonia, która rozjechała się po świecie i generalnie wszędzie tęskni za krajowymi smakami. Kto raz zjadł polski chleb, zapamięta go na długo, a co dopiero gdy żywił się nim latami? Można wymieniać jeszcze długo, a rodacy osiadający w innych krajach, siłą rzeczy polecają polskie towary choćby znajomym. Może uda się wypromować kolejne hity na miarę wafelka Prince Polo, który jest niemalże islandzkim daniem narodowym. W Nowym Jorku jest w dobrym tonie na zakupy wędlin jeździć na Greenpoint do polskich sklepów.

Mamy się czym chwalić, póki co niestety marki nie są promowane – detaliści wolą je sprzedawać pod swoimi. Ale miejmy nadzieję, to także się zmieni. Oczywiście polskie firmy nie mają takich środków na marketing, co w pewnym stopniu stawia je na z góry przegranych pozycjach. Jednak na całym świecie konsument robi się coraz bardziej świadomy, dlatego będzie sięgał po prostu po dobry produkt, oby polski.