Hodowanie wygranych

Koncept wybierania przez rząd firm i branż, które należy wspierać środkami publicznymi, jest stary jak przemysłowy świat.

Publikacja: 25.10.2015 08:22

Piotr Aleksandrowicz

Piotr Aleksandrowicz

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

W Polsce po 1990 roku też ingerencja rządu istniała, ale była stosunkowo ograniczona. Dotowano dopłatami europejskim, a wcześniej krajowymi, dość powszechnie rolnictwo, a dodatkowo wspomagano rozwojowe gospodarstwa. Regularnie ratowano niemal zawsze państwowe firmy przed upadłością, rachunek ekonomiczny pozostawiając w koszu na śmieci. Popierane były małe i średnie przedsiębiorstwa, dla których uruchomiono specjalne fundusze pożyczkowe i gwarancyjne, popierany był sektor badań i rozwoju.

Ale nie nigdy ogłoszono tak jasno jak w tym tygodniu, że będziemy wybierali zwycięzców i tych co wybierzemy, obdarujemy kasą publiczną. Teraz jeden z polityków mówi wprost: „Chcemy dokonać selekcji najbardziej obiecujących branż dla kraju, w których moglibyśmy się specjalizować i zyskać trwałą przewagę konkurencyjną nad innymi krajami, które dawałyby szanse na polski sukces. Oznacza to także zmianę reguł wydatkowania funduszy unijnych i polityki promocji ekspansji polskich firm za granicą".

Czyli klasyczne „picking winners" – wybieranie zwycięzców. Michael Boskin, znany ekonomista amerykański i szef doradców ekonomicznych George'a H.W.Busha kilka lat temu swój tekst na ten temat nazwał „Picking losers, killing winners" „Wybieranie przegranych, zabijanie zwycięzców".

Dzięki skuteczności lobbystów i poglądom samych polityków wybieranie zwycięzców kończy się dopłacaniem do nierentownych przemysłów, ratowaniem upadających firm i generalnie sporym marnotrawstwem środków. W Japonii subsydia głównie poszły do ciężkiego przemysłu, rolnictwa i górnictwa. Jest to jedna z przyczyn wieloletniej stagnacji tego kraju – pisze Boskin.

Tak zwana polityka przemysłowa ma wiele twarzy – od prostych dotacji i subwencji, przez ulg podatkowe, do specjalnych, tak zwanych miękkich i pożyczek i gwarancji. Kończy się to często marnie, bo jak powiedział cytowany przez Boskina amerykański minister skarbu Lawrence Summer: „Rząd jest dziadowskim kapitalistą ryzyka". „Firmy popełniają błędy a rynki nie są doskonałe. Ale jest niebezpieczne przekonanie , że rząd może wybierać technologie, firmy i branże częściej z sukcesem niż rynek". Wybieranie zwycięzców musi oznaczać zmarnowanie części środków. Tak jak to się zdarzyło w słynnej aferze ekofirmy Solyndra (były i inne), która skasowała amerykańskich podatników, dzięki świetnym kontaktom w Waszyngtonie i szczodrości rządu, na pół miliarda dolarów, po czym efektownie zbankrutowała. Boskin dodaje jednak, że na etapie przed powstaniem konkurencji, rząd powinien wspierać podstawowe badania naukowe i technologiczne.

Polityk ów (nie powiem kto i skąd, bo panuje cisza wyborcza) powiada też : „Chcemy wyjść poza pewien schemat obowiązujący przez kilkanaście lat,  np. poza paradygmat roli banku centralnego we wspomaganiu wzrostu gospodarczego". Okazuje się z wywiadu, że NBP ma dostarczyć pieniędzy bankom komercyjnym na kredyty dla firm, ale nie wszystkich, tylko na budownictwo mieszkaniowe, działalność B+R i infrastrukturę. Z kolei CIT dla małych firm ma być obniżony, a lokalne firmy maja być preferowane w przetargach.

Z badań wiadomo, że stosowanie obniżonej stawki podatkowej może hamować naturalny wzrost firmy, która nie chce w pewnym momencie płacić wyższego podatku. Z drugiej strony w przetargach proponuje się dodatkowe preferencje dla wybranych, co podważa sama ideę przetargu. Ale najgroźniejsza jest zapowiedź uruchomienia maszynki drukarskiej w NBP na potrzeby rządu. Cóż, kieszenie polskich podatników są pustawe, mogą nie wystarczyć, więc jak trwoga to do NBP. Kiedyś było to niemożliwe, teraz faktycznie uznano, że druk pieniądza jest jednym z narzędzi polityki gospodarczej. Paradygmat się zmienił, zobaczymy czym się skończy.

Granica między tym w co może i powinien się angażować rząd jest bardzo delikatna. Pomysły owego polityka daleko ją przekroczyły.

W Polsce po 1990 roku też ingerencja rządu istniała, ale była stosunkowo ograniczona. Dotowano dopłatami europejskim, a wcześniej krajowymi, dość powszechnie rolnictwo, a dodatkowo wspomagano rozwojowe gospodarstwa. Regularnie ratowano niemal zawsze państwowe firmy przed upadłością, rachunek ekonomiczny pozostawiając w koszu na śmieci. Popierane były małe i średnie przedsiębiorstwa, dla których uruchomiono specjalne fundusze pożyczkowe i gwarancyjne, popierany był sektor badań i rozwoju.

Ale nie nigdy ogłoszono tak jasno jak w tym tygodniu, że będziemy wybierali zwycięzców i tych co wybierzemy, obdarujemy kasą publiczną. Teraz jeden z polityków mówi wprost: „Chcemy dokonać selekcji najbardziej obiecujących branż dla kraju, w których moglibyśmy się specjalizować i zyskać trwałą przewagę konkurencyjną nad innymi krajami, które dawałyby szanse na polski sukces. Oznacza to także zmianę reguł wydatkowania funduszy unijnych i polityki promocji ekspansji polskich firm za granicą".

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bolączki inwestorów – od kadr po zamówienia
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację