Sprzyja temu coraz lepsza sytuacja na polskim rynku pracy, ułatwiająca znalezienie nowego zajęcia odchodzącym z branży. Bezrobocie rejestrowane spadło poniżej psychologicznej bariery 10 proc., a zwolnień grupowych będzie w tym roku najmniej od 2007 r., okresu gospodarczej hossy sprzed światowego kryzysu. W niektórych regionach kraju pracodawcy już odczuwają dotkliwy brak rąk do pracy, a w takich branżach jak budownictwo, które przyspieszą dzięki miliardom euro z nowej perspektywy budżetowej, rozpoczynają się łowy na fachowców. Odchodzący z nierentownych kopalń po przeszkoleniu nie powinni więc mieć problemu ze znalezieniem zatrudnienia. Należy tylko ten rozłożony w czasie proces zorganizować.
Nowy rząd, obdarzony świeżym mandatem zaufania społecznego i świetnie rozumiejący się ze związkami zawodowymi, powinien podjąć trud wynegocjowania z nimi programu outplacementu. A liderzy związkowi nie powinni uchylać się od tych trudnych rozmów. Wszak rolą prawdziwego wodza jest nie tylko prowadzić wojska do boju, ale z czasem też wynegocjować godną kapitulację. Bo górnictwo węgla z przerostami zatrudnienia i bez inwestycji w bardziej rentowne pokłady jest na nią skazane.
Jak wynika z publikowanych już przez „Rzeczpospolitą" prognoz, w istniejących kopalniach węgla wystarczy na mniej niż 20 lat wydobycia. W przyszłości zaś, w 2030 r., w górnictwie może być praca dla zaledwie 16–25 tys. osób wobec nieco ponad 90 tys. obecnie zatrudnionych.
Perspektywa ta wydaje się odległa, co może nie skłaniać związkowców do ustępstw – tym bardziej że większość górników jest dziś objęta kilkuletnią ochroną miejsc pracy. Tyle że istnieje poważne ryzyko, że gdy już okres ochronny w kopalniach się skończy, na rynku pracy zapanuje koniunktura dużo gorsza niż dziś, bo inwestycje finansowane przez Unię będą się kończyć. Lepiej więc podjąć rozmowy już teraz.