Kurtyka, Tomkiewicz: Eurowybory to szansa na nowe otwarcie w UE

Nowa strategia energetyczna jest warunkiem przetrwania projektu europejskiego – piszą eksperci.

Publikacja: 05.06.2024 04:30

Kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego 2024

Kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego 2024

Foto: PAP/Szymon Pulcyn

Mario Draghi, były szef Europejskiego Banku Centralnego i jeszcze niedawno premier Włoch, ma teraz nowe, bardzo ciekawe wyzwanie. Ten doświadczony ekonomista i polityk gospodarczy pracuje właśnie nad materiałem, który ma być strategią poprawy konkurencyjności gospodarki Unii Europejskiej. Niestety, nie będzie to łatwe zadanie.

Awaria modelu gospodarczego

Ostatnie wstrząsy, jakich doświadczyła gospodarka światowa, pokazały, że model gospodarczy UE nie przystaje do współczesnych wyzwań. Przez lata wiele krajów Unii nieźle prosperowało przy użyciu taniej i łatwo dostępnej energii z Rosji oraz dostępu do niedrogich produktów konsumpcyjnych z Azji.

Taki układ pozwalał utrzymywać umiarkowaną inflację dla konsumentów i niskie koszty dla producentów, którzy wyspecjalizowali się w wyrafinowanych usługach (edukacja, turystyka, kultura) i zaawansowanych technicznie produktach, jak samochody, urządzenia dla przemysłu czy dobra luksusowe, na które nie brakowało popytu ze strony szybko bogacących się gospodarek Azji. Jeżdżenie BMW albo mercedesem oraz weekend w Paryżu były wyznacznikiem statusu społecznego w Chinach, Indiach czy Azerbejdżanie, na czym niemiecka i francuska gospodarki przez lata bardzo skorzystały.

Europa pozostawała najbardziej otwartą (najniższe restrykcje zarówno dla eksportu, jak i importu) częścią gospodarki światowej, co dobrze służyło zarówno konsumentom, jak i producentom. Europa otrzymała jednak ostatnio mocne ciosy od Putina i Xi Jin Pinga, a musi szykować się na potencjalnie coraz mniej przewidywalną Amerykę. Agresja Rosji na Ukrainę i związane z nią sankcje pozbawiły UE dostępu do tanich surowców energetycznych.

Wprawdzie rosyjska ropa (i produkty ropopochodne) oraz gaz ziemny dalej trafiają do krajów EU, ale dzieje się to okrężnymi drogami i często z naruszeniem sankcji, więc energia nie jest już ani tania, ani łatwo dostępna i w dodatku niesie ze sobą dylematy moralne.

Gospodarka Europy straciła impet

W nowej rzeczywistości samochodów elektrycznych europejskie koncerny nie bardzo potrafią się odnaleźć, więc coraz łatwiej będzie spotkać samochody z logo BYD (Build Your Dream – największy producent samochodów elektrycznych w Chinach) na drogach w Niemczech niż audi albo volkswagena w Chinach. Władze Chin nie ukrywają, że motorem napędowym ich kraju ma być eksport zaawansowanych technologicznie produktów, jak samochody, baterie czy panele fotowoltaiczne, z którymi europejscy producenci nie będą w stanie konkurować. Z kolei Donald Trump otwarcie zapowiada znaczące zwiększenie ceł eksportu z UE do USA, więc na amerykańskich konsumentów też trudno liczyć.

Słabość gospodarki UE wyraźnie widać – w roku 2023 urosła ona tylko o 0,7 proc., a jej przemysłowe „jądro”, czyli Niemcy, zanotowało 0,5-proc. recesję. W tym samym czasie PKB Stanów Zjednoczonych wzrósł o 2,1 proc., Chin o 5 proc., Japonii o 2 proc., a całego świata o około 3 proc. (dane MFW). Widać więc, że gospodarcza rola UE w świecie szybko słabnie.

Świat podzielony i niebezpieczny

Nie ma wątpliwości, że kluczowym elementem konkurencyjności gospodarki będzie energetyka. Zmiany klimatyczne wymuszają elektryfikację kolejnych obszarów gospodarki, co wymaga dostępu do tanich, stabilnych źródeł dostaw prądu. Europa znajduje się w energetycznym rozkroku. Dzięki rewolucji łupkowej surowce energetyczne takie jak gaz i ropa są dostępne i tanie w USA. Po latach agresywnego wsparcia technologie nowej energetyki, przemysłów paneli fotowoltaicznych oraz baterii litowo-jonowych i samochodów elektrycznych, zostały zmonopolizowane przez Azję. A Europa drepce w miejscu, wydając więcej na swoją transformację energetyczną niż Amerykanie (ze słabszym efektem w postaci redukcji emisji) oraz wspierając nowe gałęzie gospodarki w Chinach (jednocześnie pogarszając konkurencyjność swojego przemysłu).

Tymczasem wojny w Ukrainie i Gazie sygnalizują zwrot w kierunku bardziej niebezpiecznego i podzielonego globu. Efekt jest taki, że Europa nie jest przygotowana na energetykę świata post-Pax Americana – nie ma dostępnych węglowodorów, nie ma przemysłu nowych źródeł. Ale co najgorsze – nie ma pomysłu, co z tym zrobić.

Kiedy mowa o dekarbonizacji, europejska strategia – oparta na najmniejszym wspólnym mianowniku, na który mogły zgodzić się państwa członkowskie, czyli rozwoju źródeł odnawialnych – gryzie własny ogon. Po pierwsze, im większy udział źródeł zmienno-pogodowych w systemie energetycznym, tym większy ciężar dla systemu ze strony uzupełniających je źródeł konwencjonalnych. Muszą być utrzymywane w wystarczającej wielkości, żeby pokryć potrzeby rosnącego popytu na energię elektryczną, kiedy nie wieje wiatr ani nie świeci słońce. W takim kraju jak Polska prawie dwa tygodnie non stop między grudniem a lutym. A statystycznie, co najmniej połowę czasu w roku.

Im więcej energii produkują źródła odnawialne, tym mniej godzin pracują źródła konwencjonalne, w efekcie całościowy ich koszt dla systemu rośnie. A za nim całkowity koszt energii. Widać to wyraźnie na przykładzie Niemiec, gdzie te koszty uzupełnienia pracy systemu wzrosły w ciągu kilku ostatnich lat z około 1 mld euro do ponad 10 mld euro obecnie. Koszty te obciążają końcowo konsumentów energii, w efekcie czego w Niemczech rachunek za energię elektryczną przeciętnego gospodarstwa domowego jest trzy razy większy niż w USA.

Woda na młyn konkurentów Europy

Po drugie, im więcej Europejczycy instalują źródeł odnawialnych, tym lepiej ma się chiński przemysł, które je dostarcza. Im większe i bardziej ambitne obciążenia i ograniczenia, tym większe koszty energii dla przemysłu europejskiego i tym niższa atrakcyjność Europy jako miejsca lokowania nowych inwestycji. Zwłaszcza po tym, jak USA uruchomiły swój system wsparcia kapitałochłonnych przedsiębiorstw energochłonnych, takich jak przemysł petrochemiczny, nawozowy, samochodowy, bateryjny.

Im gorzej mają się te branże w Europie, tym większą przewagę zyskują jej handlowi konkurenci. W efekcie to poza Europą rosną przemysły konkurencyjne dla najbardziej dotychczas lukratywnych gałęzi europejskiego przemysłu – chemii, przemysłu maszynowego, produkcji samochodów. Taka jest dzisiaj rzeczywistość europejskiej polityki energetycznej.

Amerykańskie zyski z łupkowego boomu

To Stany Zjednoczone połączyły wodę z ogniem, dekarbonizując swój system energetyczny za pomocą… gazu. Ze względu na dwukrotnie mniejszą emisyjność gazu w stosunku do droższego, a przez to eliminowanego z użycia węgla, przez ostatnie dziesięć lat amerykańskie emisje malały. Im więcej było amerykańskiego gazu w systemie, tym bardziej Amerykanie stawali się klimatycznymi prymusami. Rewolucja łupkowa i powiązany z nią boom inwestycyjny doprowadził do nadprodukcji gazu w najprzeróżniejszych częściach USA. Produkcja ropy łupkowej spowodowała, że gaz – jako produkt uboczny – niemal stał się towarem niechcianym, jeszcze bardziej zbijając ceny. W efekcie kosztuje on w USA co najmniej trzykrotnie mniej niż w Unii Europejskiej.

Rewolucją łupkową Stany Zjednoczone upiekły jeszcze co najmniej dwie pieczenie. Otrząsnęły się z zależności od Bliskiego Wschodu i pozostałych dostawców węglowodorów. I uzyskały tani surowiec, który napędził odbudowę amerykańskiego przemysłu energochłonnego. W efekcie myślenie izolacjonistyczne ma się w Ameryce dobrze, a z czasem nawet coraz lepiej – po co się angażować w awantury na całym świecie, skoro właściwie wszystko mamy u siebie. Węglowodory mamy; słońce, wiatr i wodę mamy w nadmiarze; boom przemysłowy mamy; za chwilę – minerały i surowce krytyczne. Ameryka niezaangażowana w stabilizację coraz bardziej niebezpiecznego świata to zła wiadomość dla jej sojuszników, przede wszystkim dla Europy.

Jak działa strategia niezależności

Epidemia koronawirusa uświadomiła wszystkim ograniczenia globalizacji. Kiedy nie można było uzyskać najprostszych, zdawało się, towarów jak maseczki chirurgiczne albo proste leki, z dnia na dzień obudziliśmy się w świecie, w którym dystans geograficzny i granice na nowo zostały wzniesione. Od tego czasu nieprzerwanie rosną. Doszliśmy teraz do budowy strategii niezależności w przypadku coraz bardziej wyrafinowanych produktów, takich jak półprzewodniki, dostęp i przerób do minerałów i surowców krytycznych czy też kontrola inwestycji.

W Ameryce na te cele zostały przekazane niespotykane wcześniej pieniądze. Infrastructure and Chips Act to 250 mld dol., a Inflation Reduction Act – kolejne 369 mld euro. Europa w tym samym czasie jedyne, co była w stanie zrobić, to zdezintegrować własny system pomocy publicznej. W efekcie czego do 2026 r. każde państwo członkowskie może dofinansować, co tylko chce i za ile chce. Oczywiście pod warunkiem, że ma na to pieniądze. W efekcie 50 proc. przyznanej pomocy publicznej przypada na Niemcy, a kolejne 25 proc. na Francję.

Popyt na niezależność energetyczną rośnie

I wreszcie konflikt w Ukrainie obnażył miękkie europejskie podbrzusze zależności od Rosji. Mimo że Polska wykonała swoją pracę, dziura wynikającą z niedoborów rosyjskiego gazu w Niemczech i we Włoszech – krajów, które postawiły na długookresową współpracę z Rosją – nie zniknęła całkowicie. Jednak nawet pierwszy nabrzeżny terminal importowy dla gazu LNG w połączeniu z potencjałem Gazociągu Bałtyckiego (Baltic Pipie) nie wystarczają na zaspokojenie potrzeb energetycznych regionu na wypadek ciężkiej zimy. Szczęśliwie jej nie doświadczyliśmy.

Zawirowania w handlu i wymianie międzynarodowej po ataku w Gazie nie przełożyły się jeszcze na ograniczenia w dostępie do źródeł energii ani na ich cenę, ale to tylko kwestia czasu, kiedy kolejny międzynarodowy antagonizm zaowocuje takimi konsekwencjami. Zapotrzebowanie na niezależność energetyczną Europy rośnie, a tymczasem Niemcy wyłączają ostatnie źródła zapewniające niezależność od importu węglowodorów i jednocześnie niezależność od wahań pogodowych. To energia jądrowa, bo o ostatnich trzech blokach jądrowych tu mowa, które zostaną zamknięte, mimo że spowoduje to wzrost zapotrzebowania na importowany gaz nawet do 1 mld m sześc. miesięcznie.

W efekcie Europa znajduje się w potrójnie skomplikowanej sytuacji. Nie ma wystarczających zasobów konwencjonalnych węglowodorów. Jej przemysł zeroemisyjny jest daleko w tyle za Azją. W zakresie technologii takich jak magazynowanie energii czy też wodór odstaje od swoich głównych konkurentów. Tymczasem świat staje się coraz bardziej niebezpieczny.

W tym kontekście szansą stają się nadchodzące wybory do Parlamentu Europejskiego i nowa Komisja Europejska. Jest szansa na nowe otwarcie, w tym energetyczne. Pytanie – czy Europa znajdzie w sobie wystarczająco siły, żeby z niego skorzystać?

CV

Michał Kurtyka

jest wykładowcą akademickim, był w latach 2016–2021 ministrem energii, klimatu i środowiska, prezydent COP24 i członek zespołu doradczego COP27.

CV

Jacek Tomkiewicz

jest profesorem ekonomii, dziekan Kolegium Finansów i Ekonomii w Akademii Leona Koźmińskiego.

Mario Draghi, były szef Europejskiego Banku Centralnego i jeszcze niedawno premier Włoch, ma teraz nowe, bardzo ciekawe wyzwanie. Ten doświadczony ekonomista i polityk gospodarczy pracuje właśnie nad materiałem, który ma być strategią poprawy konkurencyjności gospodarki Unii Europejskiej. Niestety, nie będzie to łatwe zadanie.

Awaria modelu gospodarczego

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację