Idealista, romantyczny bojownik o wolność słowa i niezależność – jeśli z takimi pojęciami utożsamiamy słowo „haker”, to najwyższa pora to zmienić. Pozytywne postacie, jak niepokorna i genialna Lisbeth Salander z cyklu książek „Millennium” Stiega Larssona, to tylko literacka fikcja. Dziś cyberprzestępczość to przede wszystkim dwa obszary: polityka i biznes. W tym pierwszym chodzi o manipulowanie opinią publiczną i dezinformację. W drugim o zarobek.
Działający obecnie cyberprzestępcy to grupy przestępcze. Świetnie zorganizowane i sprofesjonalizowane. Funkcjonują zazwyczaj w darknecie, gdzie można bez problemu zamówić usługę, na przykład atak ransomware polegający na zaszyfrowaniu danych i żądaniu okupu. W tym biznesie nie ma etyki. Ofiarami padają duże koncerny, małe przedsiębiorstwa, a także instytucje publiczne, w tym szpitale.
Czytaj więcej
Hakerzy coraz częściej uderzają placówki medyczne i poszukują nowych form nacisku na swoje ofiary, aby zmusić je do zapłacenia okupu. Nie tylko kradną dane, nie cofają się nawet przed blokowaniem urządzeń ratujących życie.
Jak to było z kradzieżą danych z ALAB?
O atakach hakerskich czytamy niemal codziennie. Już się do nich przyzwyczailiśmy i traktujemy je beznamiętnie. Ale tylko do czasu, aż nie dotkną nas osobiście. Takie ryzyko właśnie się pojawiło. Chodzi o gigantyczny atak na sieć laboratoriów ALAB, którego skutki może odczuć kilkadziesiąt tysięcy Polaków. Przestępcy zażądali okupu i publikowali już w sieci próbkę wykradzionych danych. To imiona, nazwiska, daty urodzenia, miejsca zamieszkania, numery PESEL, a także wyniki badań medycznych. Straszą, że jeśli nie dostaną pieniędzy, opublikują wszystkie skradzione dane. To nie są czcze groźby. Eksperci sprawdzili, że w przeszłości ta grupa faktycznie publikowała pliki z wykradzionymi danymi.