Gdy spotęgowany wojną w Ukrainie kryzys energetyczny zajrzał Europejczykom w oczy, wiele rządów zdecydowało się na radykalne działania. Niemcy już w sierpniu ogłosili obniżenie opodatkowania gazu z 19 do 7 proc. i to aż do końca marca 2024 r. Przez cały 2023 r. Luksemburczycy mają płacić obniżony do 8 proc. VAT za elektryczność i LPG. Hiszpanie obcięli VAT za gaz ziemny z 21 do 5 proc. – teoretycznie do stycznia, ale z zastrzeżeniem, że z końcem roku zapadnie decyzja o potencjalnym przedłużeniu na 2023 r.

Ten trend zresztą wyznaczyła decyzja polskiego rządu de facto o rezygnacji z opodatkowania gazu – zapadła przecież jeszcze w grudniu 2021 r., gdy wojna w Ukrainie i perspektywa zerwania dostaw paliw z Rosji do Europy były jeszcze abstrakcją. Inne państwa decydowały się na podobne kroki dopiero w połowie następnego roku. I wygląda na to, że będziemy także w czołówce tych, którzy najszybciej powrócą do wcześniejszych stawek.

Dlaczego? Z prostej kalkulacji. Ceny gazu na światowych giełdach stoją znacząco poniżej rekordów z okresu letniej paniki: na początku tego tygodnia za MWh trzeba było zapłacić 146–148 euro. A jeszcze w sierpniu był to rekordowy poziom 291 euro. Mamy już grudzień, a śniegu tyle, co kot napłakał. I często temperatury powyżej zera. Wypełnienie magazynów gazu w Polsce przekracza 97 proc., co oznacza, że zapasów na zimowy sezon grzewczy powinno nam z powodzeniem wystarczyć. To pozwala zamrozić ceny i przy ich stałym poziomie wrócić do standardowej stawki podatkowej.

W końcu kiedy, jeśli nie teraz? Lada chwila przecież zaczną się przedbiegi do kampanii wyborczej, a kto by się porwał na podnoszenie albo przywracanie podatków przed samym głosowaniem?

Czytaj więcej

Rząd twierdzi, że to Komisja Europejska każe mu podnieść VAT na gaz. KE: to nieprawda