Wojciech Jakóbik: Gazowa pułapka

Polska też wpadnie w sidła Putina, godząc się na nowy kontrakt jamalski – pisze analityk sektora energetycznego.

Publikacja: 02.02.2022 21:00

Wojciech Jakóbik: Gazowa pułapka

Foto: Bloomberg

Dane samego Gazpromu potwierdzają, że celowo ogranicza dostawy gazu do Europy zgodnie z opinią Międzynarodowej Agencji Energii i podejrzeniem Komisji Europejskiej, która uznała, że ta sprawa daje do myślenia, i wszczęła już postępowanie sprawdzające. Może ono doprowadzić do uruchomienia drugiego śledztwa antymonopolowego przeciwko Gazpromowi.

Polityczne cele

Gazprom nie wykorzystuje od ponad miesiąca przepustowości gazociągu jamalskiego w dostawach do Niemiec. Nie zamierza także nadal korzystać z platformy elektronicznej do giełdowej sprzedaży gazu. Mógłby zwiększyć dostawy, gdyby tylko chciał.

„To jednak nie ma sensu ekonomicznego. Podniesienie dostaw gazu o kilka procent może przynieść spadek cen na rynku spotowym o dziesiątki procent i zarabiając miliony dolarów na większych dostawach, można stracić miliardy na spadku ceny" – czytamy w gazecie „Kommiersant". Autor ocenia, że Gazprom jest w stanie odrobić inwestycję w budowę Nord Stream 2, wykorzystując rekordy cen gazu do maksymalizacji zysku, jeżeli średnia cena gazu eksportowanego przez tę firmę wyniesie 400 dol. za 1 tys. m sześc. w 2022 r. zamiast planowanych 296 dol. Jeżeli Gazprom postępowałby tak, jak sugeruje „Kommiersant", po raz kolejny nadużywałby pozycji dominującej na rynku gazu w Europie.

Cele są jednak także polityczne: zgoda na rozpoczęcie dostaw przez gazociąg Nord Stream 2 oraz nowe kontrakty długoterminowe w Europie, na które zgodziły się już Turcja, Grecja i Mołdawia. Ta ostatnia znów doświadcza gróźb zakręcenia kurka z gazem i rozważa przywrócenie stanu wyjątkowego, bo kontrakt Gazpromu jest skonstruowany jak chwilówka u gangstera – jej ofiara musi w końcu stać się niewypłacalna, wtedy można jej będzie stawiać różne warunki, łącznie z politycznymi. Związała się nowym pięcioletnim kontraktem gazowym, który jawi się jako cyrograf konserwujący zależność od Kremla na kolejne lata i grożący destabilizacją prozachodniego rządu.

W ten sposób dochodzimy do kontraktu jamalskiego, który wrócił na nagłówki mediów po postulatach przedłużenia go w celu uzyskania niższej ceny w dobie kryzysu. Przez dziesięciolecia obowiązywania umowy jamalskiej z 1993 r. była ona najdroższą z ofert na rynku, a cena giełdowa była najniższa dzięki tworzeniu wspólnego rynku gazu pod dyktando unijnych regulacji. Kryzys chwilowo odwrócił sytuację i ma być argumentem za nowym kontraktem długoterminowym z Rosją. Tymczasem kryzys się skończy, a cyrograf zostanie i może zawierać koncesje polityczne. Tak było do tej pory. To polityka, nie biznes – dlatego kontrakt jamalski powinien odejść do historii.

Należy się spodziewać, że kontrakt jamalski znów będzie tradycyjnie niekorzystny po zakończeniu kryzysu energetycznego, więc jest to kolejny argument dla Rosjan, aby go dalej podsycać. LNG z USA dziś znów jest tanie, ale może popłynąć w większości do Azji, jeśli Chińczycy zwiększą zapotrzebowanie, albo znów podrożeć z innych przyczyn. Dlatego Polska szuka kolejnych źródeł dywersyfikacji jak gazociąg Baltic Pipe, który pozwoli PGNiG wydobywać nawet do 4 mld m sześc. gazu rocznie, a pozostałe (do 6 mld) sprowadzać z szelfu norweskiego od Equinora i innych dostawców.

Słuszna dywersyfikacja

Istotna jest złota wolność wyboru na rynku gazu, która pozwala balansować kontraktami tak, aby odbiorca zawsze otrzymywał korzystną ofertę. Temu służy dywersyfikacja dostaw i taki był konsensus polskiej polityki gazowej od dziesięcioleci – z małymi epizodami zwrotów, jak przy zatrzymaniu Baltic Pipe przez rząd Leszka Millera czy próbie przedłużenia kontraktu jamalskiego przez ministra gospodarki Waldemara Pawlaka do 2037 r. Nie należy dać się zwieść kryzysowi energetycznemu z tej drogi, nawet jeśli można zarobić kilka punktów, obarczając wrogów politycznych winą za drożyznę gazową. Ta wynika z kryzysu, a ten jest podsycany przez Gazprom. Należy zastrzec, że nie chodzi o to, aby żadna molekuła gazu rosyjskiego nigdy nie trafiła do Polski. Przecież już teraz trafia go coraz więcej przez rewers gazociągu jamalskiego z giełdy niemieckiej, prawdopodobnie trafiając na rynek ukraiński, który korzysta z gazu rosyjskiego, ale bez konieczności podpisywania umowy na dostawy z Rosjanami, mając większą swobodę polityczną.

Na horyzoncie utrzymuje się widmo nowej wojny na Ukrainie, która zatrzymałaby prawdopodobnie dostawy gazu przez ten kraj i doprowadziła już nie do kryzysu cenowego, ale wręcz reglamentacji tego paliwa w Europie. Niestety, w Polsce i Europie pojawiają się głosy, żeby nawet w tak ekstremalnych warunkach nie przejmować się zależnością od Rosji, sprowadzać od niej gaz przez Nord Stream 2, a nawet napędzać politykę klimatyczną Unii Europejskiej tym paliwem i rosyjskim wodorem, który także kiedyś mógłby płynąć pod Bałtykiem. Dla dobra niezależności Polski oraz Europy lepsze jest nawet dłuższe trwanie przy węglu do czasu, gdy pojawi się energetyka jądrowa pozwalająca ograniczyć zależność od gazu na stałe. Kryzys energetyczny powinien być zatem ostatnim dzwonkiem do ucieczki z pułapki gazowej Władimira Putina.

Autor jest redaktorem naczelnym BiznesAlert.pl

Dane samego Gazpromu potwierdzają, że celowo ogranicza dostawy gazu do Europy zgodnie z opinią Międzynarodowej Agencji Energii i podejrzeniem Komisji Europejskiej, która uznała, że ta sprawa daje do myślenia, i wszczęła już postępowanie sprawdzające. Może ono doprowadzić do uruchomienia drugiego śledztwa antymonopolowego przeciwko Gazpromowi.

Polityczne cele

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację