Wizyta Prezydenta Donalda Trumpa rozbudziła w tym zakresie niebywałe emocje, zwłaszcza w kręgach politycznych, rozpalając wyobraźnię co do potencjalnych zysków związanych z importem skroplonego gazu ze Stanów Zjednoczonych. W tym ogólnym entuzjazmie nie zawsze był słyszalny głos samego Prezydenta Trumpa, który stwierdził, że amerykańskie LNG jest drogie. I tu należy pochwalić PGNiG, że wykazał się asertywnością i zdrowym rozsądkiem nie ulegając presji i nie podpisując „w 15 minut" proponowanego kontraktu na dostawy LNG z USA do Polski. Niczym nie uzasadniony pośpiech w tej materii jest najgorszym doradcą, a koszty pochopnych działań przenoszą się na wysokość cen gazu, którą ponoszą wszyscy konsumenci, zarówno ci duzi przemysłowi, jak i mali indywidualni, wykorzystujący gaz dla własnych potrzeb.
W ogólnonarodowej politycznej dyskusji na temat LNG – na którym oczywiście wszyscy się znają – prawie w ogóle zabrakło refleksji : i co dalej ? Czy Polska jest gotowa na absorbcję tak pożądanych ilości gazu ? I przede wszystkim czy w Polsce mamy infrastrukturę do jego niezakłóconego tranzytu lub przesyłu, zwłaszcza do tych obszarów kraju, które ciągle są pozbawione gazociągów ? Załóżmy, że polscy odbiorcy LNG – i tu nie ma co ukrywać, że kluczową rolę będzie odgrywać PGNiG – porozumieją się co do warunków handlowych z amerykańskimi, bądź innymi dostawcami, i LNG będzie „nie tak drogie" jakby chciał Prezydent Trump, to czy sektor gazowy będzie potrafił wykorzystać tę szansę ? Czy może będzie tak, że będziemy posiadali kontrakty zakupowe, bez możliwości ich korzystnego skonsumowania.
W tym miejscu należy poczynić istotną dygresję, dotyczącą ewolucji, jaką przeszła „idea LNG" w Polsce na przestrzeni ostatnich 12 lat. Podejmując w 2006 r. pierwsze decyzje o budowie terminala LNG na polskim wybrzeżu (nie przesądzając jeszcze wtedy czy będzie to Świnoujście czy Trójmiasto), kładziono nacisk na sprawę dywersyfikacji dostaw gazu, ustanawiając gazoport jako bardzo istotny element bezpieczeństwa energetycznego, na wypadek wstrzymania dostaw gazu ziemnego z kierunku wschodniego. Taki był pierwotny cel inwestycji terminalowej PGNiG, którego do dziś pozostałością jest paragraf 17 ust. 2 pkt. 2 Statutu PGNiG, mówiący o wyrażeniu zgody przez Skarb Państwa na realizację strategicznych przedsięwzięć inwestycyjnych, które trwale lub przejściowo pogarszają efektywność ekonomiczną Spółki, ale są konieczne dla zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego Polski. PGNiG w 2007 r. był pierwotnym inwestorem w spółce Polskie LNG S.A., pełnym obaw co do opłacalności tego Projektu... Otoczenie rynkowe, zwłaszcza to związane z energią opartą na gazie, ulegało bardzo dynamicznym zmianom. Zmianom musiała też ulec i pierwotna koncepcja „zaworu bezpieczeństwa" jakim miał być Terminal LNG w Świnoujściu. Teraz już nikt nie traktuje dostaw LNG, tylko jako planu awaryjnego na wypadek braku dostaw gazu ziemnego od Gazpromu. Obecnie ambicje Polski są zdecydowanie większe i sięgają stworzenia na bazie Terminala (może terminali ?) LNG na polskim wybrzeżu, hubu LNG dla Europy Centralnej. Ponieważ od lat jestem wielkim admiratorem tej koncepcji, czego publicznie dałem niejednokrotnie wyraz, mocno kibicuję, aby tym razem ten ambitny Projekt został zrealizowany. Warto wiedzieć, że autorstwo zmiany polskiego myślenia o LNG należy przypisać ... Katarczykom, którzy w grudniu 2013 r., w toku prowadzonych przez PGNiG rozmów, zaproponowali taką rolę PGNiG i budującemu się terminalowi w Świnoujściu. Zmiana tego paradygmatu myślenia, była konsekwentnie realizowana w trakcie renegocjacji kontraktu z Qatargas w 2014 r. i jest kontynuowana obecnie.
Należy też wyraźnie podkreślić, a często jest to pomijane, czy z powodu niewiedzy czy ze zbyt wielkiego hura-optymizmu, że Polska ma szansę być „hubem LNG" dla tej części Europy, do której oczywiście zaliczam Ukrainę, jako kluczowego partnera w tej koncepcji, a nie „hubem gazu ziemnego" w ogóle. Zarówno zbyt mała wielkość rynku gazu ziemnego w Polsce, jak i przede wszystkim niedostateczna tzw. jego płynność i ciągle brak wystarczającej infrastruktury gazowniczej oraz uwarunkowania regulacyjne w Europie, nie pozwalają nam na stworzenie realnej alternatywy dla hubów gazu ziemnego w Niemczech czy Holandii.
Po tej dygresji, powróćmy do kluczowej kwestii co będzie z zakontraktowanym gazem, czyli czy w Polsce jest wystarczająca infrastruktura gazownicza, która „rozprowadzi" błękitne i ekologiczne paliwo do polskich przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. Tu całkowicie kluczową do odegrania rolę ma Polska Spółka Gazownictwa (PSG), w 100 % należąca do Grupy PGNiG. Kwestie infrastrukturalne od zawsze były, i niestety nadal są, piętą achillesową polskiej energetyki. Legendarne są tzw. „białe plamy" na polskiej mapie gazownictwa, które od kilkudziesięciu lat są ciągle plamami... Trzeba jednak powiedzieć, że wieloletnie oczekiwanie na tzw. przyłącza, nie jest wynikiem szczególnych zaniedbań po stronie PSG, czy jej poprzedników w postaci spółek gazownictwa, choć ciągłe zmiany organizacyjne nie zawsze sprzyjały odpowiednio sprawnemu procesowy decyzyjnemu. PSG od lat na projekty rozwoju i modernizacji sieci gazowniczej wydaje kwoty rzędu 1,5 mld złotych rocznie i nakłady te systematycznie ulegają zwiększeniu. Są to bardzo znaczące wydatki inwestycyjne, dzięki którym, zwłaszcza ta część Polski poza aglomeracjami miejskimi, ma szansę dokonać znaczącego postępu cywilizacyjnego. Z uwagi jednak na lokalne rozdrobnienie inwestycji, ten swoisty wielki program rozwojowy, przechodzi niemal w sposób niezauważalny. Mało kto zdaje sobie sprawę z faktu, że ten organiczny, ogólnopolski plan inwestycyjny nie tylko pozwala GK PGNiG osiągać bardzo dobre wyniki finansowe, ale przede wszystkim powoduje, że PSG jest kluczowym usługodawcą dla lokalnych firm i osób, zatrudnianych przy realizacji inwestycji gazowniczych.