Wiceprezes Gazpromu Aleksander Miedwiediew przekonuje, że Polska jest dla jego firmy ważnym partnerem. Jednocześnie zauważa, że niewielka wiedza na temat Gazpromu może powodować lęk i pogłębiać mity na temat tego przedsiębiorstwa w Polsce. W wielu miejscach nie sposób się nie zgodzić. Jest jednak kilka kwestii, które wymagają komentarza.
Obiektywne uwarunkowania sprawiają, że Gazprom ma bardzo silną pozycję przetargową wobec Polski. Rodzime złoża pokrywają nasze zapotrzebowanie w ok. jednej trzeciej, dlatego resztę musimy sprowadzać z zagranicy. W dużej mierze jesteśmy skazani na największego na świecie producenta gazu, jakim jest Rosja, a tym samym na rosyjski koncern państwowy. Import gazu rosyjskiego stanowi rocznie aż 68 proc. całego polskiego importu tego surowca, który wynosi 10 mld m sześc. (dane za 2006 r.), co oznacza istotne uzależnienie od Gazpromu.
Jeżeli ma się tak silną pozycję, trzeba szczególnie dbać o zaufanie drugiej strony, bo bez niego nie zbuduje się podstaw rzetelnej długoterminowej współpracy. Nawet gdyby Gazprom nie miał tak silnej pozycji, zaufanie byłoby niezbędne. Tymczasem niektóre działania firmy utrudniałyby budowę zaufania, nawet gdyby warunki obiektywne dawały tak samo silną pozycję obydwu stronom.
O ile więc nie można mieć pretensji do obiektywnych uwarunkowań, o tyle już działanie Gazpromu może budzić pewne zastrzeżenia. Powodów jest kilka. Mimo że, jak pisze Aleksander Miedwiediew, Gazprom nigdy nie przerwał dostaw do zachodniej Europy, wszyscy pamiętamy konflikt między Rosją a Białorusią z końca 2006 r., kiedy Rosjanie grozili zakręceniem kurka z gazem. W ostatniej chwili, tuż przed północą z 31 grudnia na 1 stycznia, białoruski premier Siarhiej Sidorski z goryczą zgodził się na drastyczną podwyżkę cen gazu do 100 dol. za 1000 m sześc., czyli do stawki ponaddwukrotnie większej niż przedtem i tylko 5 dol. mniejszej od ceny wyjściowej Rosjan. Oprócz tego Białoruś musiała sprzedać połowę udziałów w gazociągu przebiegającym przez jej terytorium.
Prawie dokładnie rok wcześniej Gazprom wstrzymał dostawy surowca na Ukrainę, co spowodowało nawet pewne zakłócenia w krajach Europy Zachodniej. Nasuwa się tu oczywiste podobieństwo do sytuacji z ropą, kiedy w wyniku sporu cenowego Rosji z Białorusią, także w styczniu br., spadło ciśnienie tłoczonej ropy w rurociągu Przyjaźń na polskiej granicy z Białorusią. Obawy przed powtórzeniem się podobnej sytuacji nie są nieuzasadnione, spór o gaz byłby dla nas jeszcze bardziej niekorzystny niż w przypadku ropy, gdyż mamy pewne jej zapasy, a poza tym możemy sprowadzać ją statkami przez Naftoport. Tymczasem budowa portu gazowego jest dopiero w fazie projektowej.