Osobom utrzymującym się z pracy na roli nie jest znany także dreszcz emocji (dopłacam czy nie), który towarzyszy większości z nas przy rozliczaniu rocznego zeznania podatkowego. Obce są im jednak także przywileje – nie mają ulg, choćby tych na dzieci, ani możliwości odpisywania podatku VAT od przychodów osiąganych przez gospodarstwo.
Z podatkowego punktu widzenia bycie rolnikiem nie oznacza bycia przedsiębiorcą. Oznacza wygodne – choć dla wielu coraz mniej – funkcjonowanie niemalże na marginesie systemu gospodarczego i jego mechanizmów. Dlatego trudno się dziwić, że pomysł opodatkowania rolników nie budzi kontrowersji. Wszak opowiada się za nim nawet znany z ostrego języka szef kółek rolniczych Władysław Serafin.
Ale diabeł tkwi w szczegółach. Pierwszym problemem będzie oszacowanie dochodów gospodarstw. Po drugie, wybór formy opodatkowania. Oba te elementy to potencjalne punkty zapalne. Proponowana forma – ryczałt, choć zdejmuje z rolników wiele niewdzięcznej, papierkowej roboty, to nie pozwoli im ani na odliczanie ulg, ani VAT od zakupów sprzętu rolniczego czy nawozów. Będzie jedynie kolejną daniną płaconą państwu. Trudno się zatem spodziewać powszechnej akceptacji dla takiego pomysłu. Bo choć rolnicy staliby się wtedy wreszcie przedsiębiorcami, to jednak gorszymi, pozbawionymi możliwości wyboru formy płacenia podatku. A taką szansę ma każdy, kto prowadzi działalność gospodarczą, nawet najmniejszą.
Kwestia opodatkowania rolników to ogromne wyzwanie dla rządu i dla samych zainteresowanych. Dlatego miejmy nadzieję, że uda się wykorzystać to powszechne "tak" i wypracować rozsądne rozwiązanie. Choćby dla zwykłej równości wszystkich wobec fiskusa.