Zawsze uśmiechnięty, elegancko ubrany, z firmy stworzonej i ciągle kontrolowanej przez rodzinę Walton stworzył nie tylko niekwestionowanego lidera branży handlowej, z 7,3 tys. sklepów na całym świecie, ale także największą firmę świata – jej ubiegłoroczne przychody na 14 rynkach wyniosły 374 mld dol.
Urodził się i wychowywał w Baxter Springs w stanie Kansas. Studia na Wydziale Biznesu skończył w Pittsburghu na stanowym uniwersytecie. Chociaż zarabia krocie – w ubiegłym roku było to ponad 31,5 mln dol. – nie pławi się w luksusie, z żoną Lindą, z którą ma dwoje dzieci, ma tylko dwa domy: w Arkansas i w Kalifornii. Jego dokonania zostały dostrzeżone przez świat biznesu – tygodnik „Time” umieścił go na liście najbardziej wpływowych osób na świecie roku 2004 i 2005.
Lee Scott w firmie Wal-Mart zaczął pracować w 1979 jako asystent dyrektora w dziale logistyki. Spędził tam sporo czasu, jednak dzięki ciężkiej pracy dał się poznać jako sumienny pracownik – już w 1993 r. został wiceprezesem departamentu logistycznego szybko rozwijającego się przedsiębiorstwa. Po pięciu latach odpowiadał już za najważniejszy w strukturze przychodów koncernu rynek amerykański. Nominację na prezesa Wal-Martu otrzymał w 2000 r.
Zaczyna się kolejne pasmo sukcesów – Wal-Mart wchodzi w różne nisze rynkowe, jak sprzedaż tanich leków (po 4 dolary); otwiera wypożyczalnie filmów i bank.
Ale jego prezesowanie nie było tylko usłane różami. Zapowiadana szumnie ekspansja zagraniczna wcale nie szła zbyt dobrze. W Wielkiej Brytanii ASDA należąca do Wal-Martu nie pokonała Tesco, które jeszcze umocniło pozycję lidera. W Niemczech Amerykanie po kilku latach sprzedali swoje sklepy grupie Metro, wycofali się też z Korei Południowej. Zapowiadana od lat ekspansja na Europę Środkowo-Wschodnią jakoś się nie zaczęła, choć od dawna działa np. biuro Wal-Martu w Moskwie. – Firma przespała najlepszy moment, teraz może być za późno na wchodzenie na tak konkurencyjne rynki, gdzie zresztą karty zostały już rozdane – uważa prezes jednej z polskich firm handlowych.