Polskie banki dla Polaków

Powtarzano nam przez lata, że „kapitał nie zna granic i nie ma narodowości, a o wszystkim powinien decydować rynek”. Teoria ta jednak okazała się bajką opowiedzianą nam przez gospodarczych kolonizatorów – piszą publicyści

Publikacja: 02.02.2009 01:15

Red

Kryzysy są dobrą okazją do tego, by zrobić to, czego wcześniej z różnych powodów nie potrafiliśmy zrobić. Obecny gigantyczny kryzys finansowy najprawdopodobniej zachwieje dotychczasową architekturą światowego systemu gospodarczego i będzie miał długofalowe skutki dla globalnego układu sił w najbliższych dziesięcioleciach.

Kryzys o tej skali jest świetną okazją do tego, aby polskie państwo nareszcie przemyślało i określiło swoje cele rozwojowe, preferowany model gospodarki, w tym jej podstawy instytucjonalne.

[srodtytul]Uboga polityka rozwoju[/srodtytul]

Innymi słowy, teraz właśnie jest ten moment, w którym musimy suwerennie definiować naszą politykę rozwoju. Niestety, jak dotąd streszcza się ona przede wszystkim w dwóch magicznych słowach – „prywatyzacja” i „euro”. Tak uboga koncepcja racjonalizuje jedynie słabość polskiego państwa, a na dłuższą metę okazuje się samobójcza.

Nie ma chyba na świecie przykładu kraju, który by się, opierając na takiej doktrynie gospodarczej, zmodernizował. Przeciwnie, wszelkie spektakularne historyczne przykłady szybkiej odbudowy lub modernizacji (Niemcy, Japonia, Korea Płd., Chiny itp.) pokazują, jak wielką rolę ma do odegrania państwo rozwojotwórcze (developmental state), czyli takie, które aktywnie wspiera i organizuje rozwój gospodarczy.

[wyimek]Nie jest zupełnie oczywiste, czy obecność w strefie euro dałaby dziś Polsce gwarancje wyraźnie większych korzyści niż pozostawanie poza nią[/wyimek]

Kluczowym warunkiem jakiejkolwiek narodowej polityki rozwoju jest istnienie narodowego kapitału, co w wymienionych powyżej przypadkach wiązało się ze stworzeniem rodzimego sektora bankowego. W Polsce prywatyzacja i przejęcie większości dużych banków przez kapitał zagraniczny w ostatnich dwóch dekadach było naturalnym i nieuniknionym elementem procesu transformacji, elementem swego rodzaju lokalnej odmiany rozwoju zależnego.

Polska, która z powodów historycznych nigdy nie posiadała dużych kapitałów, musiała w latach 90. przyjąć status kraju oferującego zewnętrznym inwestorom swoje terytorium i pracę swoich obywateli. Słabe i anachroniczne polskie państwo, aby zachęcić wielki zachodni kapitał do inwestowania w kraju, zaproponowało mu nie tylko sprzedaż najlepszych przedsiębiorstw (a nawet monopoli jak TP SA), ale przede wszystkim kluczowych instytucji finansowych – były to wówczas decyzje racjonalne ekonomicznie. Wprawdzie instytucje te wspierały przede wszystkim lokalną ekspansję gospodarczą firm z krajów swoich nowych właścicieli, ale dzięki dostępności obcego kapitału, również Polacy mogli uruchomić swoją przedsiębiorczość.

Jednak ceną, jaką przyszło nam za to zapłacić, było oddanie zysków z tego kapitału jego zagranicznym właścicielom oraz przekazanie im strategicznych decyzji o jego alokacji. W warunkach dobrej koniunktury nie wydawało się to szczególnie wysoką ceną, jednak głębokie konsekwencje takiego stanu ujawniają się obecnie.

Badania pokazują, że bankowcy w Polsce postrzegają obecną sytuację na rynku dużo bardziej pesymistycznie niż przedsiębiorcy. W związku z tym banki w Polsce wyraźnie ograniczyły akcję kredytową. W zeszłym roku zebrały wprawdzie z rynku 80 mld zł w formie lokat, jednak nie zamieniły ich w całości w kredyty, preferując depozyty w NBP.

Jeśli banki nie wznowią kredytowania, zablokuje to inwestycje „unijne”, zahamuje inwestycje w przedsiębiorstwach i doprowadzi w konsekwencji do gwałtownego spowolnienia gospodarczego. Nastąpi zjawisko podobne jak w gospodarce amerykańskiej, które nazwano credit crunch. Przekonanie o nieuchronności kryzysu w Polsce oraz niedobór własnego kapitału spowodują uruchomienie mechanizmu samospełniającej się przepowiedni.

Należy zatem postawić pytanie: co jest faktycznym źródłem tej wstrzemięźliwości kredytowej? Uprawniona wydaje się hipoteza, że – mimo zdrowych fundamentów polskiej gospodarki – banki zachowują się jakby ich ocena rzeczywistości oparta była na imitowaniu zachowań instytucji zachodnich i szacowaniu ryzyka za granicą lub lokalnego ryzyka z zagranicznej perspektywy. Uzależnienie decyzji od central jest wzmacniane przez niezwykle silne zróżnicowanie płacowe w polskich oddziałach zagranicznych banków, co sprawia, że zarządcy są w pełni podporządkowani, grając o wielkie sumy dla siebie.

[srodtytul]Sektor bankowy w służbie Polski[/srodtytul]

Zresztą logiczną konsekwencją struktury własności naszego sektora bankowego może być sytuacja, w której niektóre zdrowe banki wbrew racjonalności ekonomicznej będą swoimi zyskami – czerpanymi z polskich oszczędności, inwestycji i konsumpcji – rekompensować straty swoich zagranicznych banków matek. Rodzi to kolejne pytania: Jak wielka jest skala ubytku potencjalnego kapitału kredytowego polskich banków związana z zamrożeniem kredytowania wewnątrz grup finansowych, których częściami są polskie banki? Jak wielka może być skala pomocy finansowej polskich instytucji dla instytucji macierzystych (np. skala dywidend dla banków matek)?

Jakkolwiek by nie było, polskie państwo stara się poprawiać płynność rynku finansowego. Nie wiemy, czy wprowadzenie polskiego kapitału ograniczy credit crunch, ale nawet jeśli nie (bo kryzys do nas dojdzie), to czy i tak nie warto budować suwerennego i służącego rozwojowi Polski sektora bankowego?

[srodtytul]Potrzebna gra zespołowa[/srodtytul]

Wszak nawet, jeśli powyższa hipoteza byłaby nieprawdziwa, nie zmienia to faktu, że obecna sytuacja przynosi nam równie nieoczekiwaną, co niepowtarzalną okazję do odważnego działania i zmiany naszego położenia. Kryzys bardzo osłabił zagraniczne instytucje kapitałowe, którym polski rząd sprzedał instytucje rodzime. Kapitalizacje Eureko, AIB PLC (ok. 1 mld euro), Commerzbank (ok. 3 mld euro), UniCredit (ok. 20 mld euro) czy Citibank (ok. 18 mld dolarów) osiągnęły niespotykanie niskie poziomy.

Instytucje te zostały zmuszone do szukania państwowej pomocy, a być może i sprzedaży części swoich grup finansowych takich jak: BZ WBK (ok. 6,5 mld zł), BRE (ok. 4 mld zł), Citi Handlowy (ok. 4,7 mld zł) itp. Dziś jest okazja, by rozpocząć proces odzyskiwania kontroli nad rodzimymi instytucjami finansowymi – okazja, która nie powtórzy się szybko. Uważamy zatem, że ekspansja polskiego kapitału musi się dokonać nie tylko na zewnątrz Polski, ale przede wszystkim wewnątrz.

Sposobów na realizację takiego scenariusza jest kilka. Po pierwsze – istnieją co najmniej dwa polskie podmioty zdolne do samodzielnych przejęć instytucji tej wielkości, tj. PZU i PKO BP. Po drugie – przejmującym mógłby być jakiś polski przedsiębiorca – choćby Leszek Czarnecki – który zapewne musiałby skorzystać z „lewarowania” takiej operacji przez polskie państwo. Po trzecie – przejmującym mógłby być w ostateczności Skarb Państwa, który następnie dokonałby ponownej prywatyzacji przejętej instytucji, ale już zgodnej z naszymi aktualnymi interesami gospodarczymi. W każdym przypadku ujawnia się niesłychanie istotna rola państwa w katalizowaniu działań zgodnych z długofalowym narodowym interesem gospodarczym.

Zadanie tego typu zmusiłoby polskie elity polityczne do radykalnego przewartościowania swoich działań, planów i postaw. Ujawniłoby wszak konieczność osiągnięcia kompromisu i prowadzenia odważnej gry zespołowej. Ujawniłoby też realną (nie)zdolność państwa do prowadzenia bardzo aktywnej polityki gospodarczej – zdolność, w którą jak dotąd powątpiewamy.

Ostatecznie, tego typu wyzwanie zmusiłoby nas do określenia wspomnianej już strategii rozwojowej. Oczywistym warunkiem możliwości realizacji takiego planu musiałoby być sprawne kontrolowane poluzowanie dyscypliny finansowej państwa oraz – niemal na pewno – rezygnacja z szybkiego wejścia do mechanizmu ERM2. Musielibyśmy zatem rozstrzygnąć – zapewne w bardzo ostrej debacie – czy bardziej potrzeba nam nowej monety czy może raczej bardziej polskiego systemu bankowego finansującego nasze priorytety rozwojowe.

[srodtytul]Dobrodziejstwa kolonizacji[/srodtytul]

Obecny kryzys umożliwia obserwację unikalnych fenomenów ze sfery relacji władzy i gospodarki, a przez to pozwala podważyć wiele obowiązujących dotąd dogmatów. Ujawnił np. wszystkie deficyty struktur ponadnarodowych takich jak UE. Widać wyraźnie, że jest ona strukturą funkcjonującą warunkowo, tj. w relatywnie stabilnym otoczeniu.

Jednak w sytuacji szoku o wielkiej skali UE nie potrafiła stworzyć realnego pakietu antykryzysowego, a reguły wolnej konkurencji – na których straży wszak stoi – uległy momentalnie całkowitemu zawieszeniu, jeśli tylko było to niezgodne z interesami dominujących w niej państw narodowych. Nie jest również bynajmniej zupełnie oczywiste, czy obecność w strefie euro dałaby dziś Polsce gwarancje wyraźnie większych korzyści niż pozostawanie poza nią. Krótko mówiąc, podstawowymi punktami orientacyjnymi na mapie gospodarczej świata nadal są narodowe ośrodki władzy.

Trwające zawirowania gospodarki światowej ujawniły również kruchość strategii dynamicznego rozwoju na podstawie gospodarki postindustrialnej bazującej przede wszystkim na usługach i rozwiniętym sektorze budowlanym (np. Irlandia, Hiszpania, Wielka Brytania). Budują one szybki wzrost PKB, ale jednocześnie równie szybko maleje on w obliczu załamania gospodarczego.

Potwierdza się tu mądrość klasycznej ekonomii mówiąca, że trwałe bogactwo pochodzi przede wszystkim z wytwarzanych dóbr, czyli produkcji. Dla krajów słabo uprzemysłowionych takich jak Polska jest to zatem wskazówka, że obecny etap rozwoju gospodarczego opartego na prostym podwykonawstwie (taniej sile roboczej) i centrach usługowych musi być rozumiany tylko jako etap przejściowy.

Polskie państwo musi ostatecznie stworzyć warunki dla rozwoju narodowego kapitalizmu – długofalową strategię przebudowy gospodarki i oparcia jej na nasyconym wysokimi technologiami przemyśle oraz bardzo zaawansowanych usługach. A taka gospodarka nie rozwinie się w Polsce bez zdolności finansowania jej przez lokalny kapitał.

Kryzys zmusza nas dziś do przełamania utrwalonych trendów myślowych. Od wielu lat tę jedyną być może dostępną nam dotąd ścieżkę rozwoju legitymizowano teorią mówiącą: „Kapitał nie zna granic i nie ma narodowości, o wszystkim powinien decydować rynek, a nie państwo (a poza tym, cóż właściwie moglibyśmy zrobić?)”. Teoria ta jest jednak bajką opowiedzianą nam niegdyś przez gospodarczych kolonizatorów (a dziś powtarzaną przez nas samych), która uzasadniać miała polskim „irokezom” dobrodziejstwa tej kolonizacji.

[srodtytul]Kulturowa niesamodzielność[/srodtytul]

Bezkrytyczne przyjęcie i upowszechnienie się tego poglądu jest tak naprawdę miarą naszej kulturowej niesamodzielności. Bo mimo że kolonizacja ta jest dla nas zapewne w dużej mierze dobroczynna, ostatecznie jest jednak formą uzależnienia od arbitralnej woli i interesu kolonizatora. Naszym compradorom, czyli lokalnym elitom, żyjącym przede wszystkim z obsługi interesów gospodarczych kolonizatorów, przypomnieć trzeba, że u źródeł nowoczesnego kapitalizmu leży klasyczne działo Adam Smitha zatytułowane „Bogactwo narodów”.

Kluczowa nasza teza brzmi zatem następująco: Polska, aby harmonijnie i długotrwale się rozwijać, musi odzyskać pełną świadomość narodowych interesów, stworzyć strategię ich realizacji i wytrwale dążyć do budowania narodowej suwerenności gospodarczej.

Zachodnie inwestycje pomogły nam odbudować gospodarkę i awansowały Polskę do grona (prawie) rozwiniętych gospodarek. Następny krok musimy jednak zrobić sami. Mimo że wizja realizacji takiego zadania przez nasze elity polityczne, naukowe i gospodarcze wydawać się nam może mocno utopijna, nie zmienia to faktu, że jest to dziejowym zadaniem dzisiejszych pokoleń Polaków.

[i]Piotr Koryś jest ekonomistą i historykiem gospodarki, adiunktem na Wydziale Nauk Ekonomicznych UW [/i]

[i]Jan Filip Staniłko jest historykiem idei, redaktorem dwumiesięcznika „Arcana”[/i]

Kryzysy są dobrą okazją do tego, by zrobić to, czego wcześniej z różnych powodów nie potrafiliśmy zrobić. Obecny gigantyczny kryzys finansowy najprawdopodobniej zachwieje dotychczasową architekturą światowego systemu gospodarczego i będzie miał długofalowe skutki dla globalnego układu sił w najbliższych dziesięcioleciach.

Kryzys o tej skali jest świetną okazją do tego, aby polskie państwo nareszcie przemyślało i określiło swoje cele rozwojowe, preferowany model gospodarki, w tym jej podstawy instytucjonalne.

Pozostało 96% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację