Tym razem do wzmożonej dyskusji nad wiarygodnością agencji ratingowych oraz ich rolą w systemie finansowym przyczynił się komunikat agencji Moody's o obniżeniu ratingu kredytowego nadanego Portugalii aż o cztery stopnie na raz i to od razu do poziomu „śmieciowego".
Jak można się było tego spodziewać, decyzja Moody's wywołała powszechne oburzenie wśród unijnych polityków, którzy otwarcie już kwestionują obiektywizm i wiarygodność ratingów wystawianych przez „Wielką Trójkę" amerykańskich agencji ratingowych (oprócz Moody's zalicza się do niej również Standard & Poor's oraz Fitch). Politycy najwyższych szczebli sugerują także konieczność podjęcia działań mających na celu zmniejszenie zależności rynków finansowych od dyktatu oligopolu trzech agencji, kontrolującego ok. 85% światowego rynku ocen ratingowych.
Na pytanie czy oceny wiarygodności finansowej poszczególnych państw (a wcześniej także firm i instytucji finansowych oraz opartych na kredytach hipotecznych instrumentów strukturyzowanych) nie były przed wybuchem kryzysu zawyżone każdy z inwestorów może udzielić własnej odpowiedzi. Wydaje się jednak, że politycy – strzelając obecnie do posłańców przynoszących złe wiadomości – mają częściowo rację. I nie chodzi o to, że ratingi są obniżane bezpodstawnie i do przesadnie niskich poziomów. Zarzuty wobec największych agencji wydają się słuszne w tym aspekcie, iż obniżki ratingów (szczególnie te skokowe, o kilka stopni na raz) potęgują nerwowość na rynkach finansowych i przyczyniają się do eskalacji kryzysu. Tymczasem rolą agencji ratingowych powinno być ostrzeganie inwestorów przed ryzykiem z odpowiednim wyprzedzeniem, a nie tylko reagowanie na bieżące wydarzenia. Politycy – z oczywistych względów – nie podnoszą już tego argumentu, ale istotne pogarszanie się kondycji finansów wielu państw to proces trwający od dobrych kilku lat. Tymczasem największe światowe agencje zdecydowały się na obniżki ich ratingów dopiero po tym, jak na ewidentne sygnały o pogarszającej się sytuacji zareagowały rynki finansowe.
Jeśli zatem działalność oligopolu amerykańskich agencji ratingowych jest coraz powszechniej krytykowana, to dlaczego inwestorzy i światowe rynki finansowe wciąż wydają się traktować ich opinie jako „prawdę objawioną"? Odpowiedzią są działania (a raczej brak działań) tych samych polityków, którzy owe agencje krytykują. Po ostatnim kryzysie finansowym, wywołanym m.in. załamaniem na rynku instrumentów strukturyzowanych opartych na hipotekach, głosy krytyki wobec „Wielkiej Trójki" agencji ratingowych również były bardzo liczne. Nie poszły jednak za tym niemal żadne konkretne działania mające na celu zwiększenie konkurencji na rynku agencji ratingowych oraz zmniejszenie roli samych ratingów na rynkach finansowych. Instytucje finansowe, a także organizacje rządowe i unijne (z EBC na czele), w praktyce zmuszone są często przez obowiązujące regulacje prawne oraz wytyczne nadzorów finansowych (w Europie zasady w tym zakresie narzucają m.in. wytyczne Komitetu Bazylejskiego) do korzystania z ratingów przy dokonywaniu inwestycji (wielu inwestorów instytucjonalnych może lokować środki tylko w papierach o określonym ratingu), wycenie posiadanych instrumentów finansowych oraz przy wyliczaniu własnych wymogów kapitałowych. Trwanie dominacji trzech amerykańskich agencji na światowym rynku wynikało m.in. z trudności w zdobyciu odpowiedniego statusu uprawniającego do wydawania ratingów, które mogą być „uznawane" przez instytucje finansowe. W Stanach Zjednoczonych jest to nadawany przez SEC status Nationally Recognized Statistical Rating Organization (NRSRO), a w Europie nadawane przez państwowe nadzory finansowe miano External Credit Assesment Institutions (ECAI).
Obecnie, w czasie narastającego kolejnego kryzysu – tym razem dotyczącego zadłużenia państw – politycy znów prześcigają się w pomysłach na uzdrowienie sytuacji. Najbardziej skrajnym rozwiązaniem wydaje się być pomysł całkowitej likwidacji agencji ratingowych lub też zakaz wystawiania ratingów (w ogóle lub tylko ratingów dla państw). Czy jednak rynki finansowe są w stanie poradzić sobie bez ratingów? Odpowiedź musi być jednoznacznie przecząca. Nawet bowiem przy mało realistycznym założeniu, iż zdecydowana większość uczestników rynku posiada odpowiednią wiedzę oraz doświadczenie, aby móc samodzielnie oceniać ryzyko kredytowe poszczególnych podmiotów, przy ogromnej liczbie emitentów i jeszcze większej liczbie instrumentów finansowych na światowych rynkach, a także przy postępującej globalizacji procesów inwestycyjnych, sama praca związana z gromadzeniem danych i wykonywaniem niezbędnych analiz wszystkich potencjalnych celów inwestycyjnych przekraczałaby techniczne oraz finansowe możliwości wielu nawet dużych inwestorów instytucjonalnych.