Ostra spekulacja polegająca na częstym otwieraniu i zamykaniu pozycji jest solą giełdy. Gdy rynek jest stabilny, okazji do szybkich zarobków jest zdecydowanie mniej niż w chwilach szybkich i dużych zwyżek lub spadków.

Od kilku lat jednodniowi spekulanci mają ostrą konkurencję w postaci komputerowych systemów do intensywnego handlu. Jedni ganią takie rozwiązania, przypominając, że to one są przyczyną gwałtownych zmian kursów akcji i tzw. jednosekundowych krachów

–  takich, jaki miał miejsce w USA 6 maja 2010 roku – gdy rynek nagle zaczyna tracić, bo algorytmy programów do komputerowego handlu na podstawie płynących do nich informacji nakazują sprzedaż akcji. Inni podkreślają, że dzięki elektronicznym systemom utrzymywana jest płynność rynku.

Z ostatnich statystyk wynika, że na elektroniczne systemy do częstego handlu akcjami w ostatnim tygodniu na giełdach w USA przypadało ponad 80 proc. wolumenu rekordowo wysokich obrotów. Liczba transakcji zawieranych przez maszyny była dwu-, trzykrotnie wyższa niż wtedy, gdy na rynku nic się nie dzieje. Średnia tegoroczna to ok. 53 proc. W 2009 roku, gdy w pierwszych miesiącach rynki szukały dna bessy, a potem zaczęły wzrost, na elektroniczne systemy do częstego handlu przypadało 61 proc. wolumenu obrotów.

W takich chwilach jak ubiegły tydzień warto się zastanowić, co by się działo na giełdach, gdyby akcjami nie handlowały elektroniczne systemy. Czy dochodziłoby do transakcji, czy też rynek utraciłby płynność, uginając się pod gigantyczną podażą akcji wypychanych z portfeli przez spanikowanych inwestorów.