Część uczestników światowych rynków ma nadzieję, że dziś w Jackson Hole ogłosi jakiś genialny plan, który pobudzi amerykańską, a co za tym idzie – także globalną gospodarkę. Tyle tylko, że skutecznych narzędzi w repertuarze szefa Fedu jest coraz mniej.
Najczęściej spekuluje się, że Bernanke może się zdecydować na kolejny, trzeci w ostatnich latach, dodruk dolarów. Tylko czy to cokolwiek pomoże? Na poprzednie dwa takie programy (w latach 2008 i 2010) amerykański bank centralny przeznaczył grubo ponad 2 biliony dolarów. A główny efekt był chyba inny od zamierzonego. Zamiast skłonić Amerykanów do zakupów,
Co może więcej zrobić Bernanke? Na początku sierpnia Fed opublikował dość niefortunny komunikat, w którym ogłosił, że utrzyma stopy procentowe blisko zera aż do połowy 2013 roku. Pierwotne założenie było takie: niskie stopy oznaczają tani dostęp do pieniądza dla zwykłych Amerykanów i przedsiębiorców kupujących domy, samochody i inne dobra, jest więc szansa na pobudzenie popytu. Ale publikując taką informację, Fed jednoznacznie zasygnalizował rynkom, że uważa, iż z największą światową gospodarką jest coś nie tak, skoro potrzebuje co najmniej dwuletniej stymulacji poprzez politykę pieniężną.
Bernanke zapewne ograniczy się dziś tylko do uspokajających wypowiedzi o tym, że z gospodarką USA wcale nie jest tak źle. Ma zresztą ku temu podstawy. Ostanie dane pokazujące np. wyższy od oczekiwanego wzrost zamówień na dobra trwałe sygnalizują, że mówienie o recesji za Atlantykiem wciąż na szczęście jest przedwczesne.
Innych skutecznych narzędzi w rękach szefa Fedu nie widać. Receptą dla USA na pewno byłyby budżetowe oszczędności. A pole manewru jest tu ogromne. Przypomnijmy, że choćby na samą interwencję w Afganistanie i Iraku Amerykanie wydali już grubo ponad bilion dolarów. Sęk w tym, że decyzje w takich sprawach leżą daleko od kompetencji szefa banku centralnego, który co najwyżej może szastać pustymi dolarami.