Projekt ustawy o podwyższeniu wieku emerytalnego nie tylko wywołał ożywioną dyskusję. Stał się także polem walki politycznej. To bardzo niedobrze, bo nie należy uprawiać zapasów na polu minowym. Zwłaszcza że zapaśnicy nie do końca przestrzegają reguł tego szlachetnego sportu, stosując chwyty typowe dla Mike'a Tysona i Derecka Chisory.
Ostatnio do listy fauli dopisać trzeba histerię w kwestii przyszłości emerytur (system całkowicie się zawali i żadnych emerytur nie będzie) oraz reklamowanie cudownych systemów ubezpieczeniowych, w których nikt nie płaci składek, a wszyscy weterani pracy żyją w dostatku.
Niestety, w takich ciosach poniżej pasa przoduje wicepremier Waldemar Pawlak. Jego wypowiedź, że nie wierzy w państwowe emerytury i zna inne sposoby inwestowania z myślą o starości, oraz że lepiej zadbać o dobrą relację z dziećmi zamiast liczyć na emeryturę, niewątpliwie zasługuje na nagrodę Złotych Ust (przypomnijmy, że w ubiegłym roku wicepremier otrzymał Usta Srebrne).
Z kolei do nagrody Ig Nobla śmiało można nominować jego propozycję systemu ubezpieczeniowego, w którym wszyscy płacą jednakową, niewielką składkę (120 zł), a w zamian na starość każdy dostanie emeryturę wystarczającą na przeżycie bez pomocy opieki społecznej (ok. 1200 zł). Gdyby ktoś chciał mieć wyższe świadczenie, musiałby odkładać pieniądze we własnym zakresie.
Łatwo policzyć, że taka składka pozwoliłaby zgromadzić kapitał wystarczający na rentę w wysokości góra 400 zł. Nietrudno także sprawdzić, że dodatkowo na IKE oszczędza 6 proc. ubezpieczonych. Można zatem prognozować, że kiedy ów system zacząłby działać, Waldemar Pawlak nie miałby gdzie pracować, bo głodujące 94 proc. Polaków zdemolowałoby siedzibę Rady Ministrów.