Piszę ten felieton w poczekalni lotniska we Frankfurcie, w przerwie pomiędzy lotami. Czekając na mój samolot, zadaję sobie pytanie: co się właściwie stało z Niemcami? Z jednej strony, stało się coś bardzo złego. Na pierwszych stronach wszystkich gazet jest informacja na temat rezygnacji prezydenta Wulffa. Kiedy 38 lat temu rezygnację składał Willy Brandt, przyczyną było znalezienie w urzędzie kanclerskim agenta wschodnioniemieckiej Stasi. Kiedy niecałe dwa lata temu z prezydentury rezygnował Horst Köhler, przyczyną była jego kontrowersyjna opinia na temat roli Bundeswehry w ochronie niemieckich interesów gospodarczych. Były to skandale – ale jednak skandale, w których nie pojawiał się problem osobistej nieuczciwości czy braku moralnych kwalifikacji.
Teraz jednak jest znacznie gorzej. Christian Wulff ustąpił, bo udowodniono mu dwuznaczne – i zatajone przed opinią publiczną – relacje z fundującymi darmowe pożyczki, wczasy i bilety lotnicze biznesmenami. Gerhard Schröder wkrótce po odejściu z urzędu kanclerskiego znalazł zatrudnienie w radzie nadzorczej Nordstreamu – a więc firmy, której powstanie i wielomiliardowe zyski sam umożliwił podejmowanymi przez siebie (jako kanclerz) decyzjami. Kolejni prezesi Bundesbanku muszą się bronić przed zarzutami o korzystanie ze sponsoringu wielkich banków albo nie do końca jasne transakcje finansowe prowadzone przez ich rodziny.
Z niemiecką polityką stało się coś bardzo złego. Standardy moralne poszybowały w dół – a twórca niemieckiej demokracji Konrad Adenauer może się przewracać w grobie.
A jednocześnie coś bardzo dobrego stało się w gospodarce. Dekadę temu modne było w Polsce wyrażanie się o Niemczech z lekką pogardą. Miał to być kraj zniszczony przez „socjal", z konkurencyjnością rujnowaną przez żądania wszechwładnych związków zawodowych, z tracącymi dynamizm firmami. Kraj finansowo zrujnowany przez niewiarygodnie wysokie koszty źle przeprowadzonego (z gospodarczego punktu widzenia) zjednoczenia. Pamiętam, że kiedy wówczas ironicznie proponowałem, by Niemiec do końca nie skreślać – nie spotykało się to ze specjalnym zrozumieniem. Jedynym wzorem były wówczas USA, a Niemcy były dla naszych krajowych mędrców symbolem nadciągającej eurosklerozy i zachodnioeuropejskiej niezdolności do gruntownych reform.
Dziś widzimy, jak to się zmieniło. Prowadzone bez większego rozgłosu reformy strukturalne ani nie uczyniły z kraju gospodarczego tygrysa, ani nie rozmontowały hojnego państwa dobrobytu. Ale pozwoliły na tyle zmodernizować niemiecki system zabezpieczenia socjalnego, by zapewnić utrzymanie wysokiej konkurencyjności i uczynić z Niemiec bezapelacyjnie najpotężniejszą gospodarkę Europy. Wdrożone w firmach strategie rozwoju nie doprowadziły do wypowiedzenia porozumień pracodawców z pracownikami ani nie wyprowadziły całej produkcji za granicę. Ale pozwoliły na szybki wzrost innowacyjności i nowoczesności działania, dzięki któremu firmy nadal błyszczą na światowych rynkach.