Jako że podobna okazja zdarza się raz na kilka dekad, było jasne, że trzeba wykorzystać ją do cna. Podnosząc ceny. Bo gość z zagranicy, przymuszony przez tak zwane okoliczności, nie ma innego wyjścia, tylko sięgnąć głębiej do sakiewki. Najwyżej przeklnie pod nosem i już w to miejsce nie wróci. Ale co zostawi, to nasze. Życie lubi jednak zaskakiwać. Owszem, hotelarze w miastach gospodarzach Euro  2004 mogli z satysfakcją podliczać zyski. Przeciętny przychód z wynajmu hotelowego pokoju w Lizbonie wzrósł w miesiącu mistrzostw o 105 proc. w porównaniu z czerwcem 2003 r., mimo zaporowych taryf.

Co innego prowincja. W Algarve liczba hotelowych gości zmalała w tym samym czasie o 8 procent. Wielu „tradycyjnych" turystów, kompletnie niezainteresowanych zmaganiami kopiących piłkę mężczyzn, wzięło na przeczekanie, wykreślając czerwiec z wakacyjnego kalendarza. Po co przepłacać, skoro sezon trwa znacznie dłużej? Inni, chcąc uniknąć nadmiernych wydatków, zarezerwowali noclegi w przygranicznych miejscowościach hiszpańskich. Tak optymistyczne rachunki branży wzięły w łeb. Podobne scenariusze przerabiano w Grecji podczas olimpiady.

Cudzoziemcy zmierzający do Trójmiasta na lato zainteresowali się ostatnio możliwością wynajmu tanich kwater na Kaszubach. Nie zraża ich nawet perspektywa kilkugodzinnej podróży po polskich drogach, co powinno nam dać do myślenia. Ludowe powiedzenie, że chytry podwójnie traci, ma swój odpowiednik w każdym języku.